Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Radzio ze Świdnicy. Mam przejechane 13998.20 kilometrów w tym trochę w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.74 km/h i kot się z tego śmieje.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy cremaster.bikestats.pl
Free counters!
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2014

Dystans całkowity:366.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:21:53
Średnia prędkość:16.18 km/h
Maksymalna prędkość:51.00 km/h
Suma podjazdów:6500 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:40.67 km i 2h 44m
Więcej statystyk
  • DST 58.00km
  • Czas 03:25
  • VAVG 16.98km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 1140m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Motylem jestem

Niedziela, 28 września 2014 · dodano: 28.09.2014 | Komentarze 3

Flowerman
Fota na dziś z mojego przepastnego archiwum z okazji dnia Tęczowego Kwiatka © cremaster


Znowu bez konkretnego planu. Nigdy nie lubiłem planować, ale z nowym rowerem to już jest szaleństwo. Mam taką radochę z jazdy że nie liczy się gdzie, byle w góry :) W sumie nie chce mi się pisać bo miałem pisać przy piwku a jeszcze nie zacząłem a już kończy się :(



Koła zaprowadziła mnie na nowy zielony szlak stefowy w kierunku Przełęczy Walimskiej. Nawet przyjemna alternatywa dla niebieskiego, ale bez szaleństw. Z Przełęczy kolejny cel to Sowa w łatwy fioletowy sposób. Po drodze stwierdzam że esy floresy fantasmagorie, niewiele tu po mnie. Mnóstwo ludzi co jeszcze nie jest może tragedią, ale liczba psów luzem skutecznie mnie zdemotywowała. Na szlak ewakuacyjny wybrałem nowy zielony strefowy na Toompowej drodze ;) Dziś to były widoki :)



Nawet ukazała się Królewna


Ten zielony hmm... początek nic specjalnego, dalej to taki niebieski w wersji light. Mniejsze nachylenie, mniejsze kamienie, zdecydowanie więcej wody. Zdecydowanie, zdecydowanie. Idealne rozwiązanie na lato. Chłodzenie powietrzem na zjeździe i chlapanie wodą po nogach. Są tam też dwie duże kałuże na cała szerokość drogi. Przy pierwszej zwątpiłem jechać czy nie jechać, ślad rowerowy po dwóch stronach kałuży wskazywał że da się przejechać, ale wolałem przeprowadzić rower boczkiem. Druga była jeszcze większa i ślad roweru był tylko po jednej stronie... Najwyraźniej ktoś wjechał i utonął, podjąłem akcję ratowniczą ale że pływam doskonale tylko w wannie więc postanowiłem nie ryzykować.



Niestety zabawa kończy się dość wcześnie i trafia się na fragment autostrady, potem jeszcze kawałek czegoś mokrego i trafiamy na niebieski plac zabaw czyli to co tygryski lubią najbardziej :D Niestety znowu mnóstwo ludzi, psów i innych stworów. Jeden labladol postanowił pobiec za mną tzn. według jego właścicielki "tak tylko chciał postraszyć". Właścicielka ów na samym początku ataku zabłysnęła tekstem skierowanym do swojego psiaka "co? za motylkiem biegniesz?". Kur*a widzieliście kiedyś brodatego motyla na rowerze? Co te ludzie ćpią... Żarty żartami, ale jak przed sobą zobaczyłem jamnika po kuracji testosteronem (beagle) to odruchowo zatrzymałem się i chciałem wyciągać gaz. Całe szczęście był na smyczy, ale jak przejeżdżałem obok to wpadł w taki szał że właściciel trzymał smycz dwoma rękami i jest całkiem możliwe że psiak zadzierzgnął się od tego szarpania. Psa można wychować, jajnika nigdy.

A pod Pieszycami zaskoczenie, owce. Wyżarły wszystko co na polu rosło;) Owce na dole to znak że zaraz zima?







  • DST 46.00km
  • Czas 02:59
  • VAVG 15.42km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 1098m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kropla dziegciu w cysternie miodu

Sobota, 27 września 2014 · dodano: 27.09.2014 | Komentarze 0




Nie wiedziałem od czego zacząć więc zacząłem od kota. Plan na dziś był następujący: wjechać na czerwony szlak Strefy MTB Sudety a potem się zobaczy. Czyli początek miał być szybki, łatwy i przyjemny. Haha, był tylko przyjemny! :)



Świdniczanie nie gęsi i swoje osły mają! Fakt, nie tak fotogeniczne jak osioły Legnickie i nie tak sławne jak te Poznańskie :D

Wracają do spraw istotnych, zaczęło się od tego że posiedziałem sobie na przystanku w Lubachowie, a nawet dwóch bo złapał mnie deszcz. Na przystanku jak na przystanku czasem znajdzie się kanapę jak w Glinnie, na jednym Lubachowskim są wyznania bodajże do jakieś Eweliny, a na następnym... Przypadek?


Zaszalała nam ekipa ze Strefy MTB i wyznaczyli czerwony szlak w okolicach Jeziora Bystrzyckiego. Pakuję się na niego koło wiszącego mostu. Nowa autostrada przez las, ale całkiem klimatyczna z drewnianymi barierami. Co najważniejsze, wiedzie ostro w górę. Jest pięknie, nawet wycinka jakaś tam kulturalna. A jednak da się bez robienia burdelu.



Dziwna ta trasa. Niby niskie góry, ale jakoś podjazdy nie chcą się kończyć. Takie uczucie cały czas mi towarzyszyło. W końcu autostrada kończy się i rozdziela na dwie zwykłe leśne drogi. Do góry idzie szlak, w dół też wygląda ciekawie. Jadę dalej szlakiem. Robi się przyjemnie, krótki delikatny zjazd po nawierzchni trawiasto-błotnistej. Właściwie to trawa pod wodą, śśśślisko. Po chwili odbija znowu do góry w totalnie zapomnianą drogę gdzie wszystko zbutwiałe, z grzybami którym nie dane było być zebranym i zgniły. Klimat taki że można nabierać go do bidonów. Niestety żadne zdjęcie czy opis nie jest w stanie oddać klimatu jesieni w zapomnianej części lasu.



Czy może być lepiej? No ba :) Mniej więcej w tym miejscu


Droga się kończy, zaczyna się jazda przez las! Tylko ułożone gałęzie sugerują którędy należy jechać. Także rowery między nogi i wyjeżdżamy ślad singla!

Żeby nie było tak różowo później szlak zalicza wpadkę. Albo to utrzymanie tendencji, że im dalej tym trudniej. Wracając na drogę, zaliczając przy okazji jeden zjazd dociera się do rozwidlenia dróg i tu kończą się oznaczenia. Wspiąłem się jedną, brak znaków. Wróciłem do drugiej i tam też brak oznaczeń. Jak potem wyszło na tracku właściwie obie mogły być dobre, nawet już niedaleko miałem do wyjechania z lasu. A co jest dalej to kto tam to wie. Jednak postanowiłem zjechać yyy jakąś drogą? Sam nie wiem czy to droga była czy strumień, ale grunt że odnalazłem się w Młyńskiej skąd po chwili zastanawiania się postanowiłem wracać zahaczając jeszcze Modliszów. Jakże wspaniale mi się podjeżdżało, jednak już po zjeździe miałem małą awarię. Nie roweru a siebie samego. To są te chwile gdy organizm nie chce jechać, a musimy jechać jak najszybciej żeby znaleźć się w pewnym pomieszczeniu by poznać kolejną odmianę prawdziwego szczęścia :D Dziękuję, do widzenia, pozdrawiam serdecznie :D



Ja tu jeszcze wrócę :)

Kategoria 0-50 km, Strefa MTB


  • DST 26.00km
  • Czas 01:15
  • VAVG 20.80km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 352m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Modliszów

Środa, 24 września 2014 · dodano: 24.09.2014 | Komentarze 0

Popracowo ;) Nie wziąłem aparatu a szkoda bo spotkałem świetnego kota któremu tylko wsadzić kijek w tyłek i można by wycierać kurze. Persa znaczy się.


Kategoria 0-50 km


  • DST 36.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 16.62km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Podjazdy 720m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Michałkowskie Ścieżki

Sobota, 20 września 2014 · dodano: 20.09.2014 | Komentarze 0

Wszystko zaczęło się od tego, że jakiś czas zostałem siłą wyciągnięty na grzyby w okolice Michałkowej bo niby ja tam jeżdżę i się znam. Na nic się zdały tłumaczenia że nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem :D I tak łaziłem bez sensu po lesie bo grzybów nie wiele, aż oczom mym ukazała się ścieżynka.



Od tamtej chwili już kompletnie nie interesowały mnie grzyby :D

Przyszła w końcu chwila na zapoznanie roweru z singielkiem. Strasznie późno wyjechałem dzisiaj, gdzieś po 12 było. O tej godzinie to już nie ma tego czegoś że chce się jechać daleko i wysoko. I niestety już sam początek w lesie nie nastrajał pozytywnie, tubylczyni nie popierała obranego przeze mnie kierunku i proponował żebym jechał w przeciwnym kierunku. Ale co mi tam będzie gadać :D Ścieżka okazuje się bardzo fajna, ale krótka... urywa się w pewnym momencie i nie ma ciekawej alternatywy. Są tylko dwie stare drogi zawalone liśćmi i gałęziami, szału nie ma. No nic pomyślałem, wracam i próbuję pojechać tak jak tubylczyni mówiła. Chyba nie muszę dodawać że miała rację?



Zaczyna się ciekawie, do góry po korzeniach a w dodatku trawers. Chwila nieuwagi i koła się ześlizgiwały. Fajnie. Niestety dalej to już bardziej standardowa ścieżka która następnie wpada w zwykłą nieoznakowaną drogę. I tu zadałem sobie pytanie w dół i do domu czy do góry w poznawać co jest dalej? W sumie takie pytanie jak brak pytania.



Wszystkie znaki na niebie i na ziemi podpowiadały w którym miejscu wyjadę, na drogę która idzie niżej żółty pieszy i prowadzi na moje ukochane łąki nad Lutomią. Gdy na niej się znalazłem trochę szczęka mi opadła, poprowadzono tamtędy czerwony szlak rowerowy Strefy MTB Sudety. Bez map to jest jeden wielki lol że tak powiem, bo czerwony prowadzi też na Wielką Sowę. Grubo zapowiadają się te trasy :D


Trochę historii, niestety prowadzi w krzaki więc nie sprawdzałem cóż tam jest. Jednak krzaki dziś mi były przeznaczone.

Zjazd autostradą trochę przeoraną na zakrętach przez motocykle albo quady co nieźle podnosiło adrenalinę. Wciąż nie mogę się nadziwić nowym rowerem, jadę sobie spokojnie z góry a na liczniku prawie 40 km/h. Nie mogłem w to uwierzyć, ale gps pokazywał to samo. No no...

A wyjeżdżając z lasu moim oczom ukazuje się coś co w łysych główkach się nie mieści.



Nad Świdnicą rozbłysła tęcza, a skoro ja wygrzewałem się w słońcu to znak że coś mnie tam ominęło. Coś co jednak pośrednio dopadło mnie. Im bliżej Świdnicy tym więcej wody na drogach i jaki świetny prysznic spod koła! Jeszcze coś mnie podkusiło żeby pojechać przez Jakubów gdzie jest fajna drogą typu "kocie łby". Tylko dlaczego kocie?! Jechałem sobie błotnistym poboczem, zabawa przednia. Taka zabawa aż w pewnym momencie już nie opanowałem roweru i wylądowałem w krzakach:) Całkiem szybko wygrzebałem się z krzaków, bo żadna przyjemność być samemu w krzakach. I to chyba koniec mojej grafomanii.


Kategoria 0-50 km


  • DST 18.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kawałek Wzgórz Kiełczyńskich

Środa, 17 września 2014 · dodano: 17.09.2014 | Komentarze 2

Marnie zaczął się ten dzień. Parę minut po szóstej pod oknem mym w ruch poszły kosiarki. Gdy pobiegłem zamknąć okno, a przed tym rzucić kultowym tekstem z najlepszego filmu polskiego okazało się że paczę a nie widzę czyli znowu mgła :) Nici z planów czyli podjazdu do Modliszowa, nie widziało mi się to we mgle szczególnie że im bliżej Mordoru tym może być gorzej. Żeby było mało, siadam sobie ze śniadaniem do kompa i okazuje się że zdjęcia z ostatniego wpisu wcięło wrrr... Nie koniec to nieszczęść, wychodząc trzepnąłem się drzwiami w łokieć tak, że już przed oczami miałem taki druczek od lekarza że nie będę musiał iść do pracy. Jednak kto nie umarł ten zdrowy, a jeśli już wspominam o umieraniu to licznik mi umarł na śmierć. Właściwie w domu jeszcze działał, ale jadąc pokazywał że jestem zerem i żadne grzebanie w nim nic nie dawało. Żeby było zabawniej, gdy zjechałem z asfaltu nagle odżył. Co by tu jeszcze zamarudzić? Zapomniałem okularów co zauważyłem po paru kilometrach gdy poczułem suchość w oczach przez co skróciłem trasę a i jeszcze zahaczyłem ręką o jakaś wredną pokrzywę co wciąż odczuwam. Blablabla więcej pisaniny niż jeżdżenia.

Najważniejsze, że zjechałem coś czego nigdy nie zjechałem. Teraz to niby nic strasznego, ale wcześniej się blokowałem ;)

Na wzgórzach kiełczyńskich
Poranek w lesie © cremaster


Na mapce brakuje kawałka bo przycięło mi się za dużo ale oj tam oj tam.
Kategoria 0-50 km


  • DST 72.00km
  • Czas 04:31
  • VAVG 15.94km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1575m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Tym razem nie solo, a w duecie!

Niedziela, 14 września 2014 · dodano: 16.09.2014 | Komentarze 6

Przydałoby się jakieś słowo wstępu, ale z tym mam zawsze problem więc pozwolę sobie ukraść wstęp od Emi w którym zawarła wszystko i nic już dodawać nie trzeba.

"No bo jak długo można jeździć tymi samymi szlakami, obsiadywać te same szczyty, głaskać tego samego kota i nie spotkać się???"

Wreszcie nareszcie można rzec. A to, że będzie fajnie już wiedziałem gdy w sobotę wieczorem przeszła taka ulewa, że aż kot nie mógł na to przez okno patrzeć. Niedzielny ranek też zaczął się ciekawie, okazało się że nie muszę się śpieszyć bo Lea postanowiła sobie dłużej pospać :) Ten nieplanowany nadmiar czasu został wykorzystany przez deszcz który sobie popadał żeby nie było nudno. Pogoda chciała zrobić nam jak najgorzej, a wyszło jej chyba wręcz przeciwnie. Po chwili czekania nad zalewem pojawiła się Lea i iście rekreacyjnym tempem pomkneliśmy w góry.

Jadąc do Glinna w pewnym momencie rzuciłem okiem na licznik uśmiechnąłem się sam do siebie myśląc że nawet dla mnie tempo jest spokojne, ale wolałem nie przyznawać się do tego bo wiadomo kto z naszej dwójki ma więcej watów w nogach a trasa wiedzie w nieznane bo wszystko obmyślaliśmy po drodze, no oprócz głównego celu jakim była Wielka Sowa chociaż i tu rozgorzała dyskusja którędy podjedziemy. Ten niebieski szlak to mi ciągle chodzi po głowie.

W ogóle to rozpisałem się, a przydałoby się jakieś zdjęcie może.

Emiii
  © cremaster
Jeden z nielicznych momentów gdzie widziałem Leę od przodu, bo zazwyczaj widziałem ją z drugiej strony, jeśli w ogóle widziałem ;);) Ba! Jeśli w ogóle coś widziałem bo były momenty że nie widziałem tego co pod przednim kołem przez parujące okulary.

Emiii
© cremaster

Na fioletowym szlaku mała przerwa na tankowanie. Okazało się, że z rury nie leci piwo ale i tak były powody do zadowolenia.

Przed wtajemniczeniem mnie w nie tak już tajemną drogę zrobiliśmy sobie postój na podziwianie pięknych widoków, widoczność w tym miejscu była zaskakująco dobra i nawet dawała nadzieję na słońce. Taaa....
We mgle
© cremaster

Podjazd legendarną Toompową drogą, jedzie się świetnie, a w dodatku przewodniczka wspaniale opisuje widoki których tego dnia nie było dane zobaczyć.

Na szczycie Sowy nie wyciągnąłem aparatu przez co bardzo żałuję. Nie udało się przez to uchwycić choć odrobiny rozpaczy Lei na widok zamkniętej wieży. Ale nawet najlepsze zdjęcie nie byłoby w stanie przekazać ogromu tej tragedii jaka spadła na tą małą ale wielką rowerzystkę. Czym sobie zasłużyła na tak ogromny cios? Chyba jednak niczym poważnym bo po chwili otworzyły się drzwi do tego raju i wielka tragedia zmieniła się w chyba jeszcze większą radość :D

Na szczycie robiło się coraz zimniej, także po zjedzeniu przez Leę batonika a przeze mnie banana :D postanowiliśmy pomknąć w dół. Ha, właściwie to gdzieś na początku powinienem że to był mój pierwszy raz jeżdżąc z kimś. I na zjeździe przekonałem się jak to jest zjeżdżać za kobietą. Lea napisała u siebie że zjeżdżałem jak szalony downhillowiec, Emi jak ja sobie to wczoraj w nocy przed snem przeczytałem to śmiałem się do poduszki. Ileż razy musiałem mocno hamować z powodu wiwatującego tłumu na widok mknącej po kamieniach kobiety bo mnie to oczywiście już nikt nie widział :D Ale muszę nieskromnie przyznać, że jestem zadowolony z siebie na tym zjeździe.

Po szaleńczych zjazdach czas na kolejny przystanek-Zygmuntówka. Dlaczego akurat tam? Odpowiedź jest prosta, ale jakby ktoś miał wątpliwość to podam odpowiedź. Mają tam kota! ;)
Kotek
© cremaster

Fajnie zjeżdżało się do Zygmuntówki, niestety potem trzeba było się z niej wydostać, a że podjazd był miękki to wcale nie było takie łatwe. Później było chyba jeszcze gorzej, co tu dużo mówić. Trawiasty podjazd na Zimną Polankę kompletnie mi nie wyszedł. Właściwie nie tylko trawiasty, bo ta trawa była bardzo bogato nawożona przez jakieś zwierzątka, więc zapewne to były muflony! :D

Na szczycie Lea sobie poczekała na mnie, ciekawe tylko czy ten uśmiech to był przez to że
a) wreszcie dojechałem
b) to jeszcze efekt odmienionej Zygmuntówki
c) to zwykły zaciesz bo sobie po kupach pojeździła
Emiii
© cremaster
Później to już "tylko" zjazd żółtym do Trzech Buków po przerażająco-wspaniałej nawierzchni kamienisto-liściasto-błotnistej z domieszką resztek drzewnych. Zupełnie nieznana mi trasa gdzie z podziwem patrzyłem z jaką gracją i lekkością przejeżdża to Lea. Dalsza trasa to już nic specjalnego oprócz chwili mojej nieuwagi przez którą miałem okazję skosztować błota wyrzucanego przez oponę bardziej jednak pomarańczową niż różową ;) Potem to już asfaltowy zjazd przez moje ukochane górskie zawijasy gdzie ostatecznie dałem pupy z pewnym autobusem ale może już nie będę się pogrążać :D

Powrót przez dożynki :D do Jagodnika gdzie się rozstajemy i jeszcze nawet nie zdążyłem wyjechać z Jagodnika a wyszło trochę słońca :)

Wielkie dzięki Emi za ten wypad! :) Dla mnie to było coś zupełnie nowego, odmiennego od tych samotnych podróży i to było fajne :) Do następnego oby jak najszybszego bo muszę się zrewanżować za Wielką Sowę, a i dzięki za sesję zdjęciową :D

A na koniec gratis

Łatka
Łatka © cremaster

Jeśli wracasz do domu, głaszczesz witającego Cię kota a ten od razu zaczyna się myć to znak że wyjazd był świetny a pogoda dopisała :)


A po powrocie wkręciła mi się Bieszczadzka melodia





miasto

Środa, 10 września 2014 · dodano: 11.09.2014 | Komentarze 0

Nabijam sobie kilometry :D


  • DST 75.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 14.11km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Podjazdy 1615m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kalenica

Niedziela, 7 września 2014 · dodano: 07.09.2014 | Komentarze 4

Jak to mówią, kto pedałuje ten szczytuje*. Nie ma opierdzielania się, przyszedł czas na konkrety.

No dobra, przed konkretami trzeba było sobie odpocząć w ciszy i spokoju, głęboka kontemplacja na temat jak tu pięknie bez spadających bomb i przelatujących rakiet. Trzeba przyznać że pogoda była dziś wspaniała, szczególnie z rana gdy na słońcu gorąco, a w lesie przyjemny chłód i lekka wilgoć z porannych mgieł. Oby jak najwięcej takiej jesieni :)

Na pieńku brejk
Na pieńku brejk w drodze na Wielką Sowę © cremaster

Może jakieś wprawne oko zauważy drugi koszyk na bidon. W przyszłym tygodniu będzie bardziej pasujący ;)

Wszystko ładnie i pięknie. Koło 10 wylądowałem na szczycie Wielkiej Sowie, a tam... pusto. Nie było nikogo, nawet kota. Szok. Jadąc na szczyt z Przełęczy Walimskiej też nikogo nie spotkałem. Toż to nawet jak sobie przypominam w najpodlejszej pogodzie w środku tygodnia zawsze ktoś na szczycie był. Mało tego, zjeżdżając do Koziego Siodła też nikogo nie spotkałem :D No prawie, przed samym siodłem spotkałem dwóch rowerzystów. Jadąc dalej w pewnym momencie było 5:1 dla rowerzystów, jakiś grzybiarz się napatoczył. Rowery górą (Gibraltar też) :)

A po wczorajszych deszczach zjazd do siodła wyglądał mniej więcej tak. Samego początku nie fotografowałem, ale tam przy jeziorze które omija się po korzeniach przez krzaki nuciłem sobie żółtą łódź podwodną i to powinno wystarczyć za komentarz ;)
Woda wszędzie woda
Woda wszędzie woda © cremaster

Zimna woda bez wody
Ani zimna, ani woda więc muszę zainteresowanego zasmucić ;)  © cremaster

Ależ przeskoczyłem daleko, ale po drodze w sumie nic ciekawego. No może oprócz Przełęczy Jugowskiej gdzie stała znudzona młoda psina zajadająca jakieś orzeszki czy coś w tym stylu. No nic, pytam się co to ma być, a psina odpowiada że rajd, ale stwierdził że lasem nie będą jechać więc mogę dalej śmigać.

Zimna polana
Zimna Polana zresztą to widać jak tam zimno © cremaster

Z Zimnej Polany historyjka taka. Przy ławkach sobie zaparkowałem, na ławce położyłem plecak, kask, mapę i pstrykałem te foty. Po powrocie do swoich zabawek okazało się że wszystko mam w mrówkach. Telimeny nie było.

Kalenica
Killernica © cremaster

Gdzieś tam wyczytałem że Kalenica jest ciężka, zapewne to było u duetu Lea&Merlin083 bo gdzie indziej :D I jakby to powiedzieć, hmm umarłem wspinając się na Słoneczną. A na zjeździe rozpostarł się zapach palonych żywicznych klocków, nie wiem czy coś jeszcze mi tam zostało. Czyli wypad udany :) Zjazd miał być do Woliborskiej, ale bałem się że tam też będzie jakieś rajdowanie więc z Bielawskiej Polany pojechałem zielonym do czarnego i do Bielawy. Jakoś tak, bo wszędzie się pojawiły się oznaczenia Strefy MTB Sudety tylko mam jakieś obawy że te ich plakietki pojawiają się za rzadko albo co bardziej prawdopodobne ktoś sobie je "wziął". Bo jakoś pojawiają się nagle i nagle znikają. W sumie nie wiem czemu bawią się w zakładanie plakietek zamiast malować na drzewach. Malowanego nikt nie zajeb*!%, chyba że wycinka. Żeby już nie marudzić zdjęcie z jednego ze spotkać w okolicach tamtych.

Muflon
Hejka © cremaster

Żeby było więcej powodów do zazdrości, spotkałem ich dziś cztery. W tym z jednym spotkałem się za zakrętem, nie wiem kto był bardziej zaskoczony :D

I tak na koniec jeszcze dwie historie.
Pierwsza jest taka, że dziś na ciśnieniu poniżej zalecanego jechałem. Świetnie było po tym wszystkim mokrym, ale potem o tym zapomniałem i na autostradzie do Bielawy przeleciałem nad rynienką z wiadomo jakim sssssskutkiem.

Druga jest o tym że dane wyjazdu są z GPSa, licznik zmierzył dystans 10 km mniejszy. Gdzieś po drodze to zauważyłem gdy ostro zapierdzielałem a na liczniku 8km/h. Na nierównościach ten pierdzielnik na goleni tak dygocze że nie łapie magnesu na szprysze. Założenie go bliżej szprych może zakończyć się źle skoro tak lata. Zachciało się bezprzewodowego...

Kuniec


*Jak tak czytam to na nietrzeźwo to jakoś mi to dziwnie brzmi.


  • DST 23.00km
  • Czas 01:14
  • VAVG 18.65km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wzgórza Kiełczyńskie

Piątek, 5 września 2014 · dodano: 06.09.2014 | Komentarze 0

Pyk Myk przejechane po pracy. Wreszcie jakaś pogoda tej zimy :) Nie ma co pisać, idę dalej rozmyślać o krótszym mostku bo coś mi daleko do kierownicy na podjazdach.


Kategoria 0-50 km