Info
Ten blog rowerowy prowadzi Radzio ze Świdnicy. Mam przejechane 13998.20 kilometrów w tym trochę w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.74 km/h i kot się z tego śmieje.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2016, Luty1 - 3
- 2015, Grudzień14 - 7
- 2015, Listopad13 - 4
- 2015, Październik12 - 0
- 2015, Wrzesień20 - 36
- 2015, Sierpień25 - 75
- 2015, Lipiec13 - 34
- 2015, Czerwiec12 - 28
- 2015, Maj17 - 37
- 2015, Kwiecień11 - 18
- 2015, Marzec11 - 13
- 2015, Luty9 - 21
- 2015, Styczeń5 - 7
- 2014, Grudzień13 - 10
- 2014, Listopad11 - 17
- 2014, Październik13 - 20
- 2014, Wrzesień9 - 15
- 2014, Sierpień12 - 6
- 2014, Lipiec11 - 3
- 2014, Czerwiec12 - 10
- 2014, Maj16 - 18
- 2014, Kwiecień12 - 23
- 2014, Marzec6 - 5
- 2014, Luty8 - 10
- 2014, Styczeń6 - 10
- 2013, Grudzień7 - 21
- 2013, Listopad10 - 34
- 2013, Październik14 - 33
- 2013, Wrzesień12 - 10
- 2013, Sierpień12 - 2
- 2013, Lipiec7 - 3
- 2013, Czerwiec6 - 1
- 2013, Kwiecień1 - 3
- 2012, Czerwiec3 - 0
- 2012, Maj10 - 0
- 2012, Kwiecień7 - 0
- 2012, Marzec12 - 2
- 2012, Luty3 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
50-100 km
Dystans całkowity: | 6154.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 367:02 |
Średnia prędkość: | 16.77 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.00 km/h |
Suma podjazdów: | 63185 m |
Liczba aktywności: | 94 |
Średnio na aktywność: | 65.48 km i 3h 54m |
Więcej statystyk |
- DST 67.00km
- Czas 03:51
- VAVG 17.40km/h
- VMAX 51.00km/h
- Podjazdy 1041m
- Sprzęt Kwasożłopka
- Aktywność Jazda na rowerze
Magia gór
Niedziela, 1 marca 2015 · dodano: 01.03.2015 | Komentarze 2
Zyska sławę, królem będzie
Kto na szklaną górę wejdzie.
J. Kaczmarski
Dawno, dawno temu na wszystkie moje górskie pomysły słyszałem od bliskich tylko coś w rodzaju "po co? siedź w domu, zajmij się czymś innym itd". Od jakiegoś czasu głosy te zamieniły mniejsze bądź większe słowa poparcia. Nie wiem czemuż na mój nowy pomysł (obsesje?) znowu pojawiły się stare głosy. Nawet Lea jakoś niespecjalnie była do tego nastawiona. A wszystko rozchodzi się o Kalenicę, taką niewinną góreczkę w Górach Sowich. To wszystko na nic, postawiłem na swoim chociaż opinia Lei trochę mną zachwiała.
Start rano z pustego miasta Świdnica w towarzystwie Lei, która miała swoje plany ale dała się namówić na zmianę swojej trasy dzięki czemu przez najtrudniejszą część trasy miałem towarzystwo, a Lea dodatkowo zrobiła parę metrów przewyższeń. Tak razem dojechaliśmy do Przełęczy Sokolej, tam rozdzieliliśmy się. Emi swoją drogą w dół, a ja wręcz przeciwnie najkonkretniejszą ścianką w okolicy czyli czerwony szlak przez schronisko Orzeł. Wspaniałe procenty poszły w nogi, ale bez większego efektu. Lekko jakoś poszło, nigdy tak lekko nie było. Procentów ubyło? Zapomniałem dodać że wiosna zrobiła swoje i śniegu brak do schroniska Sowa. Od schroniska się zaczęło. Miało być źle, tragicznie. Bo przecież roztopy. Srutututu stringi z drutu. Dzisiejsze trasy to był pikuś w porównaniu z innymi zimowymi wypadami. Piękny, twardy, gładki, zmrożony śnieg.
Biały asfalt*
Jechało się wręcz banalnie. Ot autostradą na szczyt Wielkiej Sowy. Nie planowałem szczytować tam, ale ta po tej nawierzchni samo jechało. To może był mój wybór, a może magnetyzm tej góry przyciągał mnie do szczytu. Nie bez powodu. Na szczycie właśnie podano kota do stołu.
Na szczycie spotkałem jeszcze kogoś, ale kto to i co powiedział niech zostanie tajemnicą Gór Sowich. Góry dla mnie to coś więcej niż góry dlatego mam specyficzne podejście do nich ;) O tym więcej będzie za chwilę.
Ze szczytu pomknąłem w stronę Koziego Siodła, nawierzchnia dalej idealna. Z Koziego do Przełęczy Jugowskiej. Nawierzchnia? Dalej bajka, coś niesamowitego. Trochę lodu było na odkrytych kawałkach przed Jugowską ale nie był to żaden problem. Problemem był wiatr który niestety zgodnie z prognozami nasilał się z każdą chwilą. Na Jugowskiej schowałem się w drewnianej chatce by zastanowić się co dalej.
Wychylając się z niej odruchowo złapałem się za kask by mi przypadkiem go nie zdmuchło. Robiło się ekstremalnie, oczywiście w lesie było lepiej. Tylko mijane złamane drzewa i gałęzie nie nastrajały pozytywnie. Kalenica była na wyciągnięcie koła... jednak decyzja musiała być tylko jedna, uciekać stamtąd. Nie było sensu dalej walczyć szczególnie, że podjazd/podejście na Kalenice jeśli dobrze pamiętam jest odkryte. Nie wiadomo też jak tam wygląda sprawa śniegu, jeśli byłoby fatalnie tak jak miało być to wolę nie myśleć jak byłoby fajnie utknąć w śniegu na huraganowym wietrze ;) Wszyscy mówili mi nie jedź, jednak ostatnie słowo należało do natury która też mnie tam nie chciała. Nie czuję się rozczarowany, wręcz przeciwnie. Poczułem na sobie potęgę i magię gór, a to uczucie cenniejsze od zdobywania kolejnych szczytów.
A na dole sielanka. Striptiz z dwóch warstw, słońce i 9 stopni. Nawet wiatr taki w miarę. Chciałem kiedyś mieszkać w górach, już nie chcę. Mieszkanie na przedgórzu jest o wiele lepsze! Można doświadczyć tej różnicy między światem tam a tu.
Ostatni rzut oka na lepszy świat z którego wróciłem. A te chmury mówią jedno-wieje.
I to już koniec opowieści z Gór Sowich.
Kto na szklaną górę wejdzie.
J. Kaczmarski
Dawno, dawno temu na wszystkie moje górskie pomysły słyszałem od bliskich tylko coś w rodzaju "po co? siedź w domu, zajmij się czymś innym itd". Od jakiegoś czasu głosy te zamieniły mniejsze bądź większe słowa poparcia. Nie wiem czemuż na mój nowy pomysł (obsesje?) znowu pojawiły się stare głosy. Nawet Lea jakoś niespecjalnie była do tego nastawiona. A wszystko rozchodzi się o Kalenicę, taką niewinną góreczkę w Górach Sowich. To wszystko na nic, postawiłem na swoim chociaż opinia Lei trochę mną zachwiała.
Start rano z pustego miasta Świdnica w towarzystwie Lei, która miała swoje plany ale dała się namówić na zmianę swojej trasy dzięki czemu przez najtrudniejszą część trasy miałem towarzystwo, a Lea dodatkowo zrobiła parę metrów przewyższeń. Tak razem dojechaliśmy do Przełęczy Sokolej, tam rozdzieliliśmy się. Emi swoją drogą w dół, a ja wręcz przeciwnie najkonkretniejszą ścianką w okolicy czyli czerwony szlak przez schronisko Orzeł. Wspaniałe procenty poszły w nogi, ale bez większego efektu. Lekko jakoś poszło, nigdy tak lekko nie było. Procentów ubyło? Zapomniałem dodać że wiosna zrobiła swoje i śniegu brak do schroniska Sowa. Od schroniska się zaczęło. Miało być źle, tragicznie. Bo przecież roztopy. Srutututu stringi z drutu. Dzisiejsze trasy to był pikuś w porównaniu z innymi zimowymi wypadami. Piękny, twardy, gładki, zmrożony śnieg.
Biały asfalt*
Jechało się wręcz banalnie. Ot autostradą na szczyt Wielkiej Sowy. Nie planowałem szczytować tam, ale ta po tej nawierzchni samo jechało. To może był mój wybór, a może magnetyzm tej góry przyciągał mnie do szczytu. Nie bez powodu. Na szczycie właśnie podano kota do stołu.
Na szczycie spotkałem jeszcze kogoś, ale kto to i co powiedział niech zostanie tajemnicą Gór Sowich. Góry dla mnie to coś więcej niż góry dlatego mam specyficzne podejście do nich ;) O tym więcej będzie za chwilę.
Ze szczytu pomknąłem w stronę Koziego Siodła, nawierzchnia dalej idealna. Z Koziego do Przełęczy Jugowskiej. Nawierzchnia? Dalej bajka, coś niesamowitego. Trochę lodu było na odkrytych kawałkach przed Jugowską ale nie był to żaden problem. Problemem był wiatr który niestety zgodnie z prognozami nasilał się z każdą chwilą. Na Jugowskiej schowałem się w drewnianej chatce by zastanowić się co dalej.
Wychylając się z niej odruchowo złapałem się za kask by mi przypadkiem go nie zdmuchło. Robiło się ekstremalnie, oczywiście w lesie było lepiej. Tylko mijane złamane drzewa i gałęzie nie nastrajały pozytywnie. Kalenica była na wyciągnięcie koła... jednak decyzja musiała być tylko jedna, uciekać stamtąd. Nie było sensu dalej walczyć szczególnie, że podjazd/podejście na Kalenice jeśli dobrze pamiętam jest odkryte. Nie wiadomo też jak tam wygląda sprawa śniegu, jeśli byłoby fatalnie tak jak miało być to wolę nie myśleć jak byłoby fajnie utknąć w śniegu na huraganowym wietrze ;) Wszyscy mówili mi nie jedź, jednak ostatnie słowo należało do natury która też mnie tam nie chciała. Nie czuję się rozczarowany, wręcz przeciwnie. Poczułem na sobie potęgę i magię gór, a to uczucie cenniejsze od zdobywania kolejnych szczytów.
A na dole sielanka. Striptiz z dwóch warstw, słońce i 9 stopni. Nawet wiatr taki w miarę. Chciałem kiedyś mieszkać w górach, już nie chcę. Mieszkanie na przedgórzu jest o wiele lepsze! Można doświadczyć tej różnicy między światem tam a tu.
Ostatni rzut oka na lepszy świat z którego wróciłem. A te chmury mówią jedno-wieje.
I to już koniec opowieści z Gór Sowich.
*tak jak w Iron Sky (taki głupi żarcik z mojej strony)
Kategoria >800m n.p.m., 50-100 km
- DST 64.00km
- Czas 04:47
- VAVG 13.38km/h
- VMAX 47.00km/h
- Podjazdy 1228m
- Sprzęt Kwasożłopka
- Aktywność Jazda na rowerze
Zimo trwaj?
Sobota, 14 lutego 2015 · dodano: 14.02.2015 | Komentarze 2
Sam już nie wiem, czy utraciłem zdolność pisania, nie chce mi się czy zwyczajnie cała góra emocji blokuje sygnał z mózgu do palców? Te zimowe wypady miażdżą wszystko co do tej pory w rowerowym życiu robiłem. Nierowerowym też?Na dzień dobry Lea pochwaliła się bardzo fajną torebką podsiodłową, a ja pochwaliłem się niekompletnym ubiorem. Czego mi brakowało? Szczegóły u Lei
Lepsze ujęcia torebki też znajdą się u Lei :D
Po drodze pojawił się temat "jak właściwie jedziemy?" Bo cel był oczywisty ;) Mi chodził po głowie niebieski z Glinna, Emi upierała się na czerwonym z Rzeczki. Jak dobrze się stało, że dałem się przekonać na ten czerwony. Ba, dzisiejsze wszystkie decyzje były trafione!
Do Rzeczki jedzie mi się wspaniale mimo cholernego paszczowiatru. Dalej było równie świetnie, chociaż momentami trudno. I tu moment na pokłony dla opon. Do Sowy i na Sowę warunki idealne biorąc pod uwagę porę roku.
(fot. podkradzione, a co sobie będę żałował?)
Na zjeździe do Koziego Siodła nie ma lekko, Emi uciekła mi na zjeździe zostawiając mnie z dwiema niewiastami z czego wynikły różne fikołki. Zdjęć z tego wydarzenia nie ma, trochę szkoda bo było na co popatrzeć ;) Będzie za to zdjęcie już po fakcie z lekko widocznym szatańskim uśmieszkiem.
Przyjemności skończyły się na Kozim Siodle, ale tylko na chwilę. Taką dłuższą chwilę, taką jak żółty szlak do schroniska Sowa i miękkim śniegu. Musiało być tam naprawdę fatalnie bo narciarzom też coś tam nie szło.
Później nastał punkt kulminacyjny, jazda z powrotem do góry w kierunku niebieskiego pieszego w stronę Przełęczy Walimskiej. Tak, tego niebieskiego. Były pożegnania, a gdy przyszedł czas na zjazd... okazało się że nie taki diabeł straszny, tylko straszniejszy. Dobra, nie ściemniam. Było genialnie!
Z Przełęczy pomknęliśmy szlakiem którym chciałem podjeżdżać taaaa.... co tam się działo będzie dobrze się opowiadać, ale może nie tym razem :D Zdjęcia nie mówią nic w tym temacie więc wrzucę.
Na koniec krótkie przesłanie. Jeździjcie w kaskach, przyjąłem dziś na kask bryłę śniegu lecącą z drzewa. Bez kasku byłbym głupszy niż jestem ;) Dobranoc :)
ps
Chociaż patrząc na tytuł sam nie wiem czy kask mi pomógł ;)
Kategoria 50-100 km, >800m n.p.m.
- DST 65.00km
- Czas 04:27
- VAVG 14.61km/h
- VMAX 47.00km/h
- Podjazdy 1250m
- Sprzęt Kwasożłopka
- Aktywność Jazda na rowerze
Łeee, znowu ta Sowa :D
Niedziela, 1 lutego 2015 · dodano: 01.02.2015 | Komentarze 7
Nie róbcie tego w domu!
No Ileż razy można, trasa podobna do zeszłotygodniowej. To zdjęcie wystarczy za komentarz. Można i to wiele razy. I każdy raz jest inny:)
Czy aby to nie jest nienormalne? Jazda w takich warunkach?
Czasem jechało się tak (ma się tą muskulaturę hihi)
Albo tak.
A jak już się nie da jechać, a nawet w ogóle poruszać można pobawić się w śniegu :D Wiecie, ostatni dzień ferii a na dole śniegu brak :D
Ostatnio chwaliłem stojak rowerowy na czerwonym szlaku obok Jeziora Bystrzyckiego. Okazało się że w Sowich też powstały gustowne stojaki.
I są świetne!
Powiem szczerze, wracając miałem wszystkiego dość. Po powrocie do domu nie chciało mi się rozbierać więc nie długo myśląc położyłem się na podłodze próbując pozbierać myśli po tym wszystkim. Polecam, podłoga ma wiele zastosowań ;) Po chwili takiego leżenia zacząłem znowu tęsknić za górami :)
Wiem, wiem. Opis kompletnie niemerytoryczny ale nie da się inaczej gdy jest się pod wpływem takich pozytywnych emocji. Kto siedzi w domu, a nie musi ten dupa.
No Ileż razy można, trasa podobna do zeszłotygodniowej. To zdjęcie wystarczy za komentarz. Można i to wiele razy. I każdy raz jest inny:)
Czy aby to nie jest nienormalne? Jazda w takich warunkach?
Czasem jechało się tak (ma się tą muskulaturę hihi)
Albo tak.
A jak już się nie da jechać, a nawet w ogóle poruszać można pobawić się w śniegu :D Wiecie, ostatni dzień ferii a na dole śniegu brak :D
Ostatnio chwaliłem stojak rowerowy na czerwonym szlaku obok Jeziora Bystrzyckiego. Okazało się że w Sowich też powstały gustowne stojaki.
I są świetne!
Powiem szczerze, wracając miałem wszystkiego dość. Po powrocie do domu nie chciało mi się rozbierać więc nie długo myśląc położyłem się na podłodze próbując pozbierać myśli po tym wszystkim. Polecam, podłoga ma wiele zastosowań ;) Po chwili takiego leżenia zacząłem znowu tęsknić za górami :)
Wiem, wiem. Opis kompletnie niemerytoryczny ale nie da się inaczej gdy jest się pod wpływem takich pozytywnych emocji. Kto siedzi w domu, a nie musi ten dupa.
Kategoria >800m n.p.m., 50-100 km
- DST 66.00km
- Czas 04:24
- VAVG 15.00km/h
- VMAX 43.00km/h
- Sprzęt Kwasożłopka
- Aktywność Jazda na rowerze
Narty? Pfff, wolę rower!
Niedziela, 25 stycznia 2015 · dodano: 25.01.2015 | Komentarze 2
Uwielbiam to uczucie. Z jednej strony zmęczenie, z drugiej cała masa pozytywnej energii rozsadzająca od środka. To właśnie są Nasze Sudety! Tak mi dobrze, że nie wiem co pisać dalej. Nasze Sudety, bo jak się okazało nie tylko ja jestem taki dziwny żeby jeździć zimą po górach :) Proszę Państwa, oto Lea w swoim żywiole :)Świetny humor mam więc zaszaleję i wrzucę swoją fotę. Jak dzielnie walczę ze śniegiem i wcale się nie wyglebiam :D
Zdjęcie ze szczytu musi być i basta!
Zdjęć z dołu nie będzie bo na dole jest tak paskudnie że szkoda na to patrzeć. Zima powinna wyglądać mniej więcej tak (zakładając że zima być musi, w innej wersji wolę +15 stopni).
Bo taka zima jest fajna. Ładnie, można pojeździć albo trenować wspinaczkę po lodzie przy okazji podbierając wodę żeby muflony miały mniej.
Na koniec mapka która wzięła i się urwała. Tak to jest jak w rękawicach naciska się trzy klawisze na raz :D
Kategoria >800m n.p.m., 50-100 km
- DST 53.00km
- Czas 02:47
- VAVG 19.04km/h
- VMAX 41.00km/h
- Sprzęt Wajperka
- Aktywność Jazda na rowerze
A jeździć mi się chce
Niedziela, 28 grudnia 2014 · dodano: 28.12.2014 | Komentarze 4
Widziałem dzisiaj rowerzystę, serio! Że takim to się chce w takie zimno :DJeszcze tylu ubrań to w życiu nie miałem na sobie. Jakieś -9 nie wybacza. Wajperce założyłem zimowe opony tj. smart samy 1.75 jeszcze tak bezczelnie nadmuchane z przodu 2 bary a z tyłu 2,5 przy min 3 barach :) jechać to to nie chciało, za to na śliskim było elegancko.
Podjazd na Przełęcz Tąpadła, zima zaskoczyła drogowców z powiatu Wrocławskiego i co normalne Świdnickiego. Właściwie to tak już w Sulistrowiczkach wyglądało. Lodowisko pod kościołem pierwsza klasa. A propos tego kościoła. Gdy przejeżdżałem ksiądz (organista?) śpiewał kolędę. Dawno czegoś tak strasznego nie słyszałem ;)
Na przełęczy tłumy jak w weekend majowy. Ludzie patrzyli się na mnie jak na nienormalnego, ja patrzyłem się podobnie na nich widząc agentów bez czapki żeby nie mówiąc o jakimś bardziej zimowogórskim wyposażeniu. Byli też z ledwie chodzącymi dziećmi, powodzenia. Chwile tam postałem bo ubierałem kolejne ciuchy przed zjazdem. Ulotniłem się gdy ktoś z jakiejś grupki rzucił radośnie hasło "idźmy niebieskim!". Grrrr, znam już takich co się zimą wybrali niebieskim na Ślężę, na złamanej ręce się skończyło a mogło gorzej. Tak dla ilustracji fotka z tego szlaku ukradziona z wikimediów bo własnych nie chce mi się szukać :D
Wracając w Wirach albo Wirkach ubrałem trzecie spodnie, zaczęło zawiewać niemiło. Właściwie chyba tyle z mojego marudzenia.
Na koniec parę ogłoszeń.
Szukam sponsora na fulla.
Szukam kobiety do rozbierania mnie po zimowych wypadach :D
a do mapki nie przykładałbym zbyt dużej wagi. Czas trwania: 22 godzin :D zapomniałem wyłączyć wczoraj gpsa.
Żeby nikt nie marudził, że nie ma mojej facjaty na moim blogu. O to pierwsza moja fotka na której dobrze wyszłem :D
ave
Kategoria 50-100 km
- DST 62.00km
- Czas 04:08
- VAVG 15.00km/h
- VMAX 37.00km/h
- Podjazdy 1560m
- Sprzęt Kwasożłopka
- Aktywność Jazda na rowerze
Jadę tam gdzie jadę
Niedziela, 30 listopada 2014 · dodano: 30.11.2014 | Komentarze 6
Pełen profesjonalizm, zero amatorszczyzny. International level.Miałem takie natchnienie do wpisu ironiczno-podśmiechujkowego, ale żarty się skończyły. Dostałem info że byłem śledzony aaaaa(eL)!!!!
ojoj
Wracając do sedna. Start jeszcze w ciemnościach, cel Wielka Sowa. Standardzik a co? Temperatura całkiem przyjemna. W mieście lekko poniżej zera. Od połowy Michałkowej temperatura zaczęła spadać do maksymalnych -4,7 stopnia na Przełęczy Walimskiej. A dalej to już inwersja, na szczycie Sowy było -1,5. Bla bla bla. Zima.
Jak widać na kolejnym zdjęciu moje umiejętności fotograficzne są bardzo wysokie. Z tej okazji konkurs w którym do wygrania jest piwo. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie jakie to rękawice. Nagroda do odebrania w górach za 9 miesięcy jak się zrobi ciepło.
Całkiem komfortowa jazda, w tym roku jestem w pełni przygotowany do jazdy zimowej. Nic mi nie odmarzło. Fakt, procedura ubierania trwa ale warto. Wszystko fajnie do momentu w którym musiałem się zatrzymać w celu zrobienia miejsca na kolejną dawkę picia. Spodnie na szelkach są super. Hej, hej, hej kobiety mają jeszcze gorzej :D
Cóż by tu jeszcze dopisać. Właściwie w drodze na szczyt nic ciekawego się nie działo. Ot tylko wgniatające w siodło widoki zaszronionego wszystkiego uświadamiające że w górach jest lepiej niż w łóżku.
Na zjazd miałem niecny plan ominięcia zapewne oblodzonego fragmentu niebieskiego szlaku zielonym. Chociaż kusiło sprawdzić czy przypadkiem mimo to nie da się przejechać. Plan ten powalił mnie na kolana, dosłownie! Rozpogodziło się :)
Czyli kto śpi dłużej ten ma lepsze widoki i moje ślady :D
I tak rozmiękczony widokami przejeżdżałem po ściętych gałęziach których nie było komu sprzątnąć. Banał, ale wiadomo jak kończy się banał+mtb. Nieźle wyglebiłem padając na kolana. Wrrrr wszystko tylko nie kolana. Korzystając, że nikt mnie nie widzi klęczałem sobie tak przyglądając się z bliska oszronionej roślinności. Jednak pogoda nie sprzyjała klęczeniu więc postanowiłem że może wstanę. Coś mnie tknęło i rzuciłem okiem między nogami a tam ukazał mi się widok wielkiego, grubego, sterczącego pionowo konaru przechodzącego przez rower. Prawie zawał, całe szczęście tylko przeszedł przez pusty koszyk nie robiąc szkód ufff. Po tej przygodzie trochę obolały postanowiłem wrócić na łatwą ścieżkę do Przełęczy Walimskiej, a stamtąd drugi raz pojechać niebieskim.
Po kilku kilometrach zjazdów kolejna przygoda. Zauważyłem że zapada mi się amortyzator. Coś nie lubi zimna, dopompowałem dużo ale dalej dziadowsko chodził. Gdy się zagrzał w domu, napompowałem tyle ile trzeba i jest teraz okej. Nie podoba mi się to:(
Kategoria >800m n.p.m., 50-100 km
- DST 51.00km
- Czas 02:20
- VAVG 21.86km/h
- VMAX 60.00km/h
- Podjazdy 754m
- Sprzęt Wajperka
- Aktywność Jazda na rowerze
BJGL
Poniedziałek, 10 listopada 2014 · dodano: 10.11.2014 | Komentarze 2
Czyli Być Jak Greg LeMond. Miało być luźne pedałowanie w górach, wyszła walka z wiatrem która przeistoczyła się w BJChH czyli Być Jak Chris Horner. W całym moim bełkocie jedzie o to, że miałem podjazdy pod paszczowiatr i kręciłem stojąc w pedałach. To mój naturalny styl jazdy, do tegorocznej wiosny każdy podjazd robiłem z twardym przełożeniem i na stojąco. Potem kolana powiedziały dość i musiałem zacząć kręcić z wysoką kadencją przez to mam -50% radochy z podjazdów asfaltowych. Ogólnie dzisiaj zastanawiałem się co sobie rowerowego kupić, po Rościszowskim wibratorze postanowiłem że nie będzie to szosówka. Temat szosówki zawieszam do czasu gdy drogi staną się gładkie. Aż takim masochistą nie jestem żeby jeździć tu szosą.Tyle bo kotom dziś odpuszczałem.
Na pozytywne zakończenie. Zbliża się lato, rzepak kwitnie ;)
Kategoria 50-100 km
- DST 65.00km
- Czas 03:48
- VAVG 17.11km/h
- VMAX 40.00km/h
- Podjazdy 1507m
- Sprzęt Kwasożłopka
- Aktywność Jazda na rowerze
Noc jak noc, raczej ciemno niż jasno
Sobota, 8 listopada 2014 · dodano: 09.11.2014 | Komentarze 5
Myślę, że ogromna liczba ludzi maskuje swoje szaleństwo. Przypuszczam, że wielu mogłoby odkryć dla siebie dużo nowego, gdyby odważyło się to szalone pudełeczko otworzyć. Może tak być, że wszystkie psychiczne choroby są jedynie nieumiejętnością obcowania z tym pudełeczkiem, zamrożeniem go lub otwarciem w nieodpowiednim momencie. Albo otwarciem i wypiciem całej fiolki naraz. Może dewiacje to jedynie źle dozowane szaleństwo? To bardzo prawdopodobne.
Łukasz L.U.C Rostkowski
Mądre słowa na początek, które stały się dla mnie bardzo bliskie. Nie będę smęcić bo to nie miejsce na to, a i wiadro endorfin przywiezione z gór nie pozwalają mi na smęcenie. Start jakoś po 19, bezchmurne niebo, cel Wielka Sowa. Naprawdę muszę coś więcej pisać?
Przy okazji chciałem przedstawić moich nocnych przyjaciół.
Niebieskie 2900 mAh
Różowe:) 2200 mAh
Srebrne pojęcia nie mam, mało jakoś
Na jednym niebieskim dojechałem do Przełęczy Walimskiej, jakaś godzina czterdzieści na latarce 2.8 mA więc jest nieźle ;)
A Convoy S2+ z kolimatorem świeci tak, no prawie tak jak na zdjęciu. Bez szerokokątnego obiektywu nie da się złapać jak szeroko świeci. Wszelkie typowe rowerówki mogą się schować i spalić ze wstydu.
Coś jednak wypadałoby napisać, tylko trudno pisać gdy ocieka się zacieszem. Łatwiej przychodzi marudzenie, taka już polska natura. Po paru kilometrach dostałem podmuch wmordewindu który uświadomił mi, że stare spodenki z za dużą wkładką(tyłek mi schudł) są lepsze na zimę. Jest za długa z tyłu i przodu, i ta nadmiarowa gąbka z przodu jest świetnym ptakochronem :D
Dojazd na Przełęcz Walimską bez większych przygód. Na przełęczy druga latarka na kask i achoj przygodo. Pierwsze kilka minut w lesie to nerwowe rozglądanie się na boki, które szybko ustępuje miejsca ogromnej radości z rozdzierania ciemności i wyświecania saren. Każda przecinka atakuje widokiem rozświetlonych wiosek, miast, nadajników na szczytach. Gęstymi mgłami w dolinach i wszystkim co można sobie w nocy wymarzyć. Przy tych temperaturach jakie teraz w górach są ciężko zrobić dobre zdjęcie więc nawet sobie nie zawracałem tym głowy. To trzeba samemu zobaczyć.
Na szczycie cisza, spokój i kot. Idealnie :)
Początkowo udawał, że nie jest zainteresowany. Do czasu gdy zacząłem sobie wcinać dobrze zmrożonego banana. Od tej chwili był wszędzie, nawet do plecaka chciał mi się wpakować. Jednak nie zabrałem go do domu bo nie miałbym już po co na Wielką Sowę jeździć. Na szczycie wskoczyłem w polarek i pozostało lecieć w dół. Za Walimiem wpakowałem się w mleko trzymające do Zagórza, potem już luzik tylko w Świdnicy zaatakował smog. Gdzieś po północy wylądowałem w domu, zaszalałem pod gorącym prysznicem i trochę przesadziłem bo okazało się że całe miasto zaparowałem i nic już nie widać. Sorry.
Mądre słowa na początek, które stały się dla mnie bardzo bliskie. Nie będę smęcić bo to nie miejsce na to, a i wiadro endorfin przywiezione z gór nie pozwalają mi na smęcenie. Start jakoś po 19, bezchmurne niebo, cel Wielka Sowa. Naprawdę muszę coś więcej pisać?
Przy okazji chciałem przedstawić moich nocnych przyjaciół.
Niebieskie 2900 mAh
Różowe:) 2200 mAh
Srebrne pojęcia nie mam, mało jakoś
Na jednym niebieskim dojechałem do Przełęczy Walimskiej, jakaś godzina czterdzieści na latarce 2.8 mA więc jest nieźle ;)
A Convoy S2+ z kolimatorem świeci tak, no prawie tak jak na zdjęciu. Bez szerokokątnego obiektywu nie da się złapać jak szeroko świeci. Wszelkie typowe rowerówki mogą się schować i spalić ze wstydu.
Coś jednak wypadałoby napisać, tylko trudno pisać gdy ocieka się zacieszem. Łatwiej przychodzi marudzenie, taka już polska natura. Po paru kilometrach dostałem podmuch wmordewindu który uświadomił mi, że stare spodenki z za dużą wkładką(tyłek mi schudł) są lepsze na zimę. Jest za długa z tyłu i przodu, i ta nadmiarowa gąbka z przodu jest świetnym ptakochronem :D
Dojazd na Przełęcz Walimską bez większych przygód. Na przełęczy druga latarka na kask i achoj przygodo. Pierwsze kilka minut w lesie to nerwowe rozglądanie się na boki, które szybko ustępuje miejsca ogromnej radości z rozdzierania ciemności i wyświecania saren. Każda przecinka atakuje widokiem rozświetlonych wiosek, miast, nadajników na szczytach. Gęstymi mgłami w dolinach i wszystkim co można sobie w nocy wymarzyć. Przy tych temperaturach jakie teraz w górach są ciężko zrobić dobre zdjęcie więc nawet sobie nie zawracałem tym głowy. To trzeba samemu zobaczyć.
Na szczycie cisza, spokój i kot. Idealnie :)
Początkowo udawał, że nie jest zainteresowany. Do czasu gdy zacząłem sobie wcinać dobrze zmrożonego banana. Od tej chwili był wszędzie, nawet do plecaka chciał mi się wpakować. Jednak nie zabrałem go do domu bo nie miałbym już po co na Wielką Sowę jeździć. Na szczycie wskoczyłem w polarek i pozostało lecieć w dół. Za Walimiem wpakowałem się w mleko trzymające do Zagórza, potem już luzik tylko w Świdnicy zaatakował smog. Gdzieś po północy wylądowałem w domu, zaszalałem pod gorącym prysznicem i trochę przesadziłem bo okazało się że całe miasto zaparowałem i nic już nie widać. Sorry.
Kategoria >800m n.p.m., 50-100 km, jestem świetlikiem
- DST 70.00km
- Czas 04:52
- VAVG 14.38km/h
- VMAX 44.00km/h
- Temperatura -666.0
- Podjazdy 1821m
- Sprzęt Wajperka
- Aktywność Jazda na rowerze
Wielka Sofa
Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 26.10.2014 | Komentarze 6
Eee jak spałem dwie godziny to znaczy że normalnie spałbym jedną? A jakbym nie spał w ogóle to spałbym godzinę, ta?Mniejsza o to. Miałem pewne plany, ale w ostatnie chwili wycofałem się bo przypomniałem sobie o nowo przyjętej filozofii wraz z zakupem Acidką mówiącej o końcu prowizorki. Także dziś zamiennik, a właściwie testowanie nowych ciuchów, plecaka, bla bla bla etc.
Start o czwar...trzeciej. Pod galerią myślałem, że fatalnie zaczynam dzień. Na ulicy leżał kot, wyglądał na przejechanego. Leżał oparty o krawężnik w pozie typowego Polaka chłonącego papkę z telewizora po pracy. Zdjęcia nie robiłem, nie fotografuje kotów po wypadkach. Ale jak podjechałem okazało się że był w 100% żywy, miał tylko wyjebane.
Nad jeziorem kolejna przygoda. Od tamy strużka oleju na drodze. Po jakimś kawałku znalazłem winowajcę. Odłamał się kawałek skały, spory i płaski, taki akurat żeby zmieścić się pod samochodem i trzepnąć w miskę. Ktoś walnął, zgubił olej, ale kamień zostawił. W sumie daleko nie zajechał bo przy tamie ślad się skończył, znaczy został tam ślad po kałuży i ślady samochodowych opon w różnych kierunkach. Sprzątnąłem ten kamień, teraz muszę dla równowagi nagrzeszyć.
Właściwie żeby kończyć pisaninę napomknę że uczyniłem jeszcze jeden dobry uczynek. Jakiś Kamil urwał koszyk z bidonem, tym paskudnym "imiennym" powerade(k). Na końcu czarnego jak dobrze pamiętam szlaku, na zakręcie między Rzeczką a Sokolcem, odłożyłem na pieniek. Jak się cofnie to znajdzie chyba że ktoś go wyprzedzi i weźmie bo przyda się.
I chyba tyle. A prawie bym zapomniał.
Nie żebym chciał robić konkurencje na polu wschodów słońca w górach, ale no sorry taki mamy klimat :D
A tam gdzieś jest szczyt Sowy, czyli pogoda wspaniała. Dół bez chmur, góra w chmurze.
Na Sowę wjeżdżam fioletowo-zielono-bladopomarańczowym zjeżdżając na Toompowy znaczy się zielony strefowy. Ostatnio to mój standard. Myślałem o wjeździe niebieskim ale brak dziś we mnie agresji do atakowania kamieni. Na zielonym już widoczność bliska zeru, coś się spłoszyło przede mną i uciekło w młody las. Pierwsza myśl że to muflon, ale to coś było ciężkie. Po chwili nasłuchiwania dało głos, plutonowy Jeleń! Jednak bez szans na zdjęcie. Szczyt objechany dookoła, kota brak więc uciekam bladopomarańczowym przez pod szczytowe jezioro. Omijając je przez krzaki odbijam się od korzenia i ląduje na dupsku bo do tyłu trudno się jedzie. Jestem jednak uratowany bo udało mi się lecąc dupskiem ominąć błoto głębokie na oponę z obręczą i jeszcze kawałkiem szprych. Dalej już bez większych przygód, w Rzeczce nachodzi mnie chęć niebieskiego pieszego... Tylko on po drugiej stronie góry, więc wio do góry przez schroniska. Na niebieskim rzeka, ale to nie ważne bo to niebieski! I świeciło tam słońce.
W miejscu gdzie ostatnio się położyłem by chwilę odpocząć pojechałem inaczej i znowu z problemami, podparłem. Jakieś francowate miejsce, niby nic strasznego ale się tam zacinam. Nie odpuszczę :D
Dzisiaj kałuże były jakieś sztywne
Kategoria >800m n.p.m., 50-100 km, jestem świetlikiem
- DST 95.00km
- Czas 06:12
- VAVG 15.32km/h
- Podjazdy 2361m
- Sprzęt Kwasożłopka
- Aktywność Jazda na rowerze
Weekendowy reset
Sobota, 18 października 2014 · dodano: 18.10.2014 | Komentarze 2
Piątkowy dialog w piątek z kolegą z pracy.-To co, będziesz się w weekend resetować?
-Taaaa, w górach
-Oooo grubo
Start jakoś po piątej rano. Jadąc przez miasto z latarką na 10% produkuję więcej światła niż wszyscy spotkani rowerzyści razem wzięci. No może oprócz jednego który ma coś mocnego na kierownicy, ale w trybie mrugania. Nigdy nie zrozumiem przedniej migającej lampki, tylnej też nie rozumiem ale tu jeszcze komuś może się wydawać że tak jest lepiej. Wyjazd za miasto, latarka na 100% o jak ja dawno nie jeździłem w całkowitych ciemnościach. Miodzio. Gdzieś w ciemnościach pojawia się migające przednie słabe światełko. Serio? :D
Dojazd do Głuszycy, gdzieś po drodze ślady po deszczu, parę kropel też złapałem przy okazji. Nic strasznego. Wjazd do Głuszycy to już dla mnie coś niczym pielgrzymka do jakiegoś świętego miejsca. Poczułem się wspaniale gdy na początku wita tablica ze Strefą MTB, lofciam. Potem jeszcze kicia trójkolorowa . Szału nie ma z tym zdjęciem.
Godzina 7, odpalam w słuchawkach Radio Wrocław. Marek Obszarny wita się słowami coś w stylu "kto już wstał, a nie musiał teraz ma więcej czasu na odpoczynek". Lofciam go :D
Cel numer jeden. Czarny szlak do Skalnych Bram. Można rzec, że głupio się uczepiłem tego szlaku jeszcze w okolicy Głuszycy. Ale tak sobie wymyśliłem. A zaczęło się od tego, że byłem po złej stronie strumienia.
Nie chciało mi się wracać do mostka, pokręciłem się trochę szukając miejsca w którym można byłoby przejechać. W końcu znalazłem takie z płaskim dnem bez kamieni, ale za to chyba najgłębsze :) Chwila strachu, trochę za ostro wjechałem i chlupła woda mi na buty ale przejechałem. Na butach trochę wody nie zrobiło wrażenia, stopy suche. Git :)
Z dupy strony pojechałem na Skalne Bramy. Tragedia, drzewościnacze zwalają drzewa na szlak bo tak łatwiej. Z jednym drzewościnaczem miałem no właśnie nie wiem. Zatarg? Coś tam niby miał pretensje, że on tu ścina drzewa a my się kręcimy, ale z drugiej strony miałem wrażenie że tak naprawdę chciał sobie z kimś pogadać. Ja nie chciałem, szlak otwarty a oni zwalają na szlak bo tak łatwiej. Karny kutas za ujowe drzew ścinanie. Żeby było śmieszniej, później trafiam na zamknięty szlak gdzie nic się nie dzieje... No prawie, bo grasowały tam dwa młode muflony! :) Niestety zwiały mi, nosz kurde mol. Kawałek przed Bramami mylę trasę, myślałem że coś mnie zaćmiło ale wracam. Ktoś nie rozróżnia kolorów i tym razem nie byłem to ja tylko oznaczenia wieszający. Ale oj tam, oj tam lofciam i tak :D
Na bramach brak widoczności, chmurencja wisiała tam dalej. Z bram zielonym w stronę Andrzejówki:) Z widokiem na Ruprechticki Szpiczak
Z Andrzejówki czas na czerwony w stronę Sokołowska. Po drodze wpada mi oko żółty rowerowy "na szczyt Włostowej". Rzut okiem na mapę, 903 m n.p.m. Skoro tyle to jadę. Jednak na sam szczyt to nie prowadzi, bunkrów nie ma ale też jest zajebiście.
W dół prowadzi niebieski pieszy, ale hardkorowość jego poraziła mnie. Oczywiście nie potrafię zrobić tak zdjęcia żeby to oddać.
Ale z pięknem tego miejsca chyba lepiej sobie daję radę.
Zjechałem czerwony strefowym do Sokołowska, pierwszy raz tam jestem. Bardzo dziwna miejscowość, trochę jakby czas zatrzymał się w zeszłym ustroju. Ale jakoś jednak to miejsce mnie kupiło.
A szczególnie stary sklep rowerowy? Serwis? A cholera wie co to.
Jak na złość w okolicy nie było żadnego tubylca żeby podpytać co i jak. Nie ukrywam, trochę się podjarałem ;)
Na powrót wybieram przejazd przez... Wałbrzych. Turystyka ekstremalna :D Nie znam miasta, a od strony Podgórza to już w ogóle. Można hejcić sobie do woli, ale robiłem ładnych parę kilometrów po mieście to poraziło mnie że to jeden wielki plac budowy. Ciągle zwężenia, wahadła czy objazdy. Nawet na terenie dawnego dworca PKS coś budują (dla tych co nie znają, Wałbrzych to miasto ponad 100 tysięczne a nie ma dworca autobusowego, a na dworcu kolejowym nie kupi się biletów Intercity, taki hejt z mojej strony). Żeby nie było zbyt różowo to na objeździe jakimiś uliczkami widziałem te spojrzenia ludzi i nie wiedziałem czy chcą mnie okraść czy zjeść.
Czy można hejcić Wałbrzych mieszkając w Świdnicy? Wałbrzych można zawsze hejcić, ale to Wałbrzych się zmienia, wszędzie coś budują. A Świdnica? Świdnica jest na etapie pomnika papieża z luksferami, promenady do kościoła czy też najnowszego hitu architektury czyli parkowe alejki wyłożone betonową kostką. Nie lofciam. Koniec marudzenia bo reset był udany :)
Kategoria >800m n.p.m., 50-100 km, jestem świetlikiem, Strefa MTB