Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Radzio ze Świdnicy. Mam przejechane 13998.20 kilometrów w tym trochę w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.74 km/h i kot się z tego śmieje.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy cremaster.bikestats.pl
Free counters!
Wpisy archiwalne w kategorii

>800m n.p.m.

Dystans całkowity:3574.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:221:13
Średnia prędkość:16.16 km/h
Maksymalna prędkość:64.00 km/h
Suma podjazdów:51698 m
Liczba aktywności:50
Średnio na aktywność:71.49 km i 4h 25m
Więcej statystyk
  • DST 70.00km
  • Czas 04:52
  • VAVG 14.38km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura -666.0
  • Podjazdy 1821m
  • Sprzęt Wajperka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wielka Sofa

Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 26.10.2014 | Komentarze 6

Eee jak spałem dwie godziny to znaczy że normalnie spałbym jedną? A jakbym nie spał w ogóle to spałbym godzinę, ta?

Mniejsza o to. Miałem pewne plany, ale w ostatnie chwili wycofałem się bo przypomniałem sobie o nowo przyjętej filozofii wraz z zakupem Acidką mówiącej o końcu prowizorki. Także dziś zamiennik, a właściwie testowanie nowych ciuchów, plecaka, bla bla bla etc.

Start o czwar...trzeciej. Pod galerią myślałem, że fatalnie zaczynam dzień. Na ulicy leżał kot, wyglądał na przejechanego. Leżał oparty o krawężnik w pozie typowego Polaka chłonącego papkę z telewizora po pracy. Zdjęcia nie robiłem, nie fotografuje kotów po wypadkach. Ale jak podjechałem okazało się że był w 100% żywy, miał tylko wyjebane.

Nad jeziorem kolejna przygoda. Od tamy strużka oleju na drodze. Po jakimś kawałku znalazłem winowajcę. Odłamał się kawałek skały, spory i płaski, taki akurat żeby zmieścić się pod samochodem i trzepnąć w miskę. Ktoś walnął, zgubił olej, ale kamień zostawił. W sumie daleko nie zajechał bo przy tamie ślad się skończył, znaczy został tam ślad po kałuży i ślady samochodowych opon w różnych kierunkach. Sprzątnąłem ten kamień, teraz muszę dla równowagi nagrzeszyć.

Właściwie żeby kończyć pisaninę napomknę że uczyniłem jeszcze jeden dobry uczynek. Jakiś Kamil urwał koszyk z bidonem, tym paskudnym "imiennym" powerade(k). Na końcu czarnego jak dobrze pamiętam szlaku, na zakręcie między Rzeczką a Sokolcem, odłożyłem na pieniek. Jak się cofnie to znajdzie chyba że ktoś go wyprzedzi i weźmie bo przyda się.

I chyba tyle. A prawie bym zapomniał.



Nie żebym chciał robić konkurencje na polu wschodów słońca w górach, ale no sorry taki mamy klimat :D







A tam gdzieś jest szczyt Sowy, czyli pogoda wspaniała. Dół bez chmur, góra w chmurze.



Na Sowę wjeżdżam fioletowo-zielono-bladopomarańczowym zjeżdżając na Toompowy znaczy się zielony strefowy. Ostatnio to mój standard. Myślałem o wjeździe niebieskim ale brak dziś we mnie agresji do atakowania kamieni. Na zielonym już widoczność bliska zeru, coś się spłoszyło przede mną i uciekło w młody las. Pierwsza myśl że to muflon, ale to coś było ciężkie. Po chwili nasłuchiwania dało głos, plutonowy Jeleń! Jednak bez szans na zdjęcie. Szczyt objechany dookoła, kota brak więc uciekam bladopomarańczowym przez pod szczytowe jezioro. Omijając je przez krzaki odbijam się od korzenia i ląduje na dupsku bo do tyłu trudno się jedzie. Jestem jednak uratowany bo udało mi się lecąc dupskiem ominąć błoto głębokie na oponę z obręczą i jeszcze kawałkiem szprych. Dalej już bez większych przygód, w Rzeczce nachodzi mnie chęć niebieskiego pieszego... Tylko on po drugiej stronie góry, więc wio do góry przez schroniska. Na niebieskim rzeka, ale to nie ważne bo to niebieski! I świeciło tam słońce.



W miejscu gdzie ostatnio się położyłem by chwilę odpocząć pojechałem inaczej i znowu z problemami, podparłem. Jakieś francowate miejsce, niby nic strasznego ale się tam zacinam. Nie odpuszczę :D


Dzisiaj kałuże były jakieś sztywne






  • DST 95.00km
  • Czas 06:12
  • VAVG 15.32km/h
  • Podjazdy 2361m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Weekendowy reset

Sobota, 18 października 2014 · dodano: 18.10.2014 | Komentarze 2

Piątkowy dialog w piątek z kolegą z pracy.
-To co, będziesz się w weekend resetować?
-Taaaa, w górach
-Oooo grubo

Start jakoś po piątej rano. Jadąc przez miasto z latarką na 10% produkuję więcej światła niż wszyscy spotkani rowerzyści razem wzięci. No może oprócz jednego który ma coś mocnego na kierownicy, ale w trybie mrugania. Nigdy nie zrozumiem przedniej migającej lampki, tylnej też nie rozumiem ale tu jeszcze komuś może się wydawać że tak jest lepiej. Wyjazd za miasto, latarka na 100% o jak ja dawno nie jeździłem w całkowitych ciemnościach. Miodzio. Gdzieś w ciemnościach pojawia się migające przednie słabe światełko. Serio? :D

Dojazd do Głuszycy, gdzieś po drodze ślady po deszczu, parę kropel też złapałem przy okazji. Nic strasznego. Wjazd do Głuszycy to już dla mnie coś niczym pielgrzymka do jakiegoś świętego miejsca. Poczułem się wspaniale gdy na początku wita tablica ze Strefą MTB, lofciam. Potem jeszcze kicia trójkolorowa . Szału nie ma z tym zdjęciem.


Godzina 7, odpalam w słuchawkach Radio Wrocław. Marek Obszarny wita się słowami coś w stylu "kto już wstał, a nie musiał teraz ma więcej czasu na odpoczynek". Lofciam go :D

Cel numer jeden. Czarny szlak do Skalnych Bram. Można rzec, że głupio się uczepiłem tego szlaku jeszcze w okolicy Głuszycy. Ale tak sobie wymyśliłem. A zaczęło się od tego, że byłem po złej stronie strumienia.



Nie chciało mi się wracać do mostka, pokręciłem się trochę szukając miejsca w którym można byłoby przejechać. W końcu znalazłem takie z płaskim dnem bez kamieni, ale za to chyba najgłębsze :) Chwila strachu, trochę za ostro wjechałem i chlupła woda mi na buty ale przejechałem. Na butach trochę wody nie zrobiło wrażenia, stopy suche. Git :)



Z dupy strony pojechałem na Skalne Bramy. Tragedia, drzewościnacze zwalają drzewa na szlak bo tak łatwiej. Z jednym drzewościnaczem miałem no właśnie nie wiem. Zatarg? Coś tam niby miał pretensje, że on tu ścina drzewa a my się kręcimy, ale z drugiej strony miałem wrażenie że tak naprawdę chciał sobie z kimś pogadać. Ja nie chciałem, szlak otwarty a oni zwalają na szlak bo tak łatwiej. Karny kutas za ujowe drzew ścinanie. Żeby było śmieszniej, później trafiam na zamknięty szlak gdzie nic się nie dzieje... No prawie, bo grasowały tam dwa młode muflony! :) Niestety zwiały mi, nosz kurde mol. Kawałek przed Bramami mylę trasę, myślałem że coś mnie zaćmiło ale wracam. Ktoś nie rozróżnia kolorów i tym razem nie byłem to ja tylko oznaczenia wieszający. Ale oj tam, oj tam lofciam i tak :D

Na bramach brak widoczności, chmurencja wisiała tam dalej. Z bram zielonym w stronę Andrzejówki:) Z widokiem na Ruprechticki Szpiczak



Z Andrzejówki czas na czerwony w stronę Sokołowska. Po drodze wpada mi oko żółty rowerowy "na szczyt Włostowej". Rzut okiem na mapę, 903 m n.p.m. Skoro tyle to jadę. Jednak na sam szczyt to nie prowadzi, bunkrów nie ma ale też jest zajebiście.



W dół prowadzi niebieski pieszy, ale hardkorowość jego poraziła mnie. Oczywiście nie potrafię zrobić tak zdjęcia żeby to oddać.



Ale z pięknem tego miejsca chyba lepiej sobie daję radę.



Zjechałem czerwony strefowym do Sokołowska, pierwszy raz tam jestem. Bardzo dziwna miejscowość, trochę jakby czas zatrzymał się w zeszłym ustroju. Ale jakoś jednak to miejsce mnie kupiło.



A szczególnie stary sklep rowerowy? Serwis? A cholera wie co to.







Jak na złość w okolicy nie było żadnego tubylca żeby podpytać co i jak. Nie ukrywam, trochę się podjarałem ;)

Na powrót wybieram przejazd przez... Wałbrzych. Turystyka ekstremalna :D Nie znam miasta, a od strony Podgórza to już w ogóle. Można hejcić sobie do woli, ale robiłem ładnych parę kilometrów po mieście to poraziło mnie że to jeden wielki plac budowy. Ciągle zwężenia, wahadła czy objazdy. Nawet na terenie dawnego dworca PKS coś budują (dla tych co nie znają, Wałbrzych to miasto ponad 100 tysięczne a nie ma dworca autobusowego, a na dworcu kolejowym nie kupi się biletów Intercity, taki hejt z mojej strony). Żeby nie było zbyt różowo to na objeździe jakimiś uliczkami widziałem te spojrzenia ludzi i nie wiedziałem czy chcą mnie okraść czy zjeść.
Czy można hejcić Wałbrzych mieszkając w Świdnicy? Wałbrzych można zawsze hejcić, ale to Wałbrzych się zmienia, wszędzie coś budują. A Świdnica? Świdnica jest na etapie pomnika papieża z luksferami, promenady do kościoła czy też najnowszego hitu architektury czyli parkowe alejki wyłożone betonową kostką. Nie lofciam. Koniec marudzenia bo reset był udany :)















  • DST 57.00km
  • Czas 03:38
  • VAVG 15.69km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Podjazdy 1471m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wielka Lenisowa

Sobota, 11 października 2014 · dodano: 11.10.2014 | Komentarze 6

Cały wczorajszy dzień w pracy zastanawiałem się co tu w sobotę robić. Siły się wychorowały, chęci tak sobie. Już nawet stwierdził, że najpierw wyśpię się, potem coś pokręcę bo mam dużo zajęć i to nie byle jakich bo rowerowych! Mam karton części ale o tym ciiiiiii :D Coś mnie jednak wieczorem podkusiło żeby zobaczyć na necie "prognozę pogody" i błogie marnowanie czasu zakończyło się brutalnym ciosem od Lei która napisała żem leń... No racja, czym prędzej wyłączyłem to szatańskie urządzenie i ustawiłem budzik na czwartą... no na piątą bo trochę czwarta była przegięta. Rano budzik zaczął wrzeszczeć, wyłączyłem go, po czym mrugnąłem oczami tak przez kolejne czterdzieści minut kurde. Leń ze mnie straszny. Start jeszcze na latarce, ucięło mi na liczniku przez to 3 km bo okazało się że licznik postanowił nie pracować przy włączonej latarynce. Chyba zbliża się ten dzień kiedy oddam komuś kogo nie lubię bezprzewodowy licznik.



Słabe zdjęcie jako słaby przerywnik słabej jazdy. Wciąż jestem pociągający. Farmakologia, naturalne cuda, okłady z kota czy też ocieranie się o rower przyniosło skutki takie sobie, ale jest lepiej. Mam nadzieje, że wytelepanie na Sowie przyniesie lepsze skutki. Sowa, Sowa, ciągle Sowa. Nuda? A skądże znowu! Góry o tej porze roku zmieniają się z tygodnia na tydzień. Jeszcze niedawno zielono, dziś pojawiają się kolory, zapiekanki, prostytutki.



Właściwie to nie miałem wjeżdżać na szczyt, ale piękny tekst o naszych kochanych górach z najnowszego BikeBoardu nie pozwalał mi przelecieć gór bez chwili kontemplacji na szczycie. Kontemplacji nie byle jakiej bo z dwoma idealnymi bananami, takimi zakrzywionymi nie spełniającymi norm unijnych, żółtych ale w środku twardych jak zielone. Miodzio! :D Chyba zapomniałem dodać którędy jechałem, ale to w sumie nie ważne. Najważniejsze jest to, że na ostatniej prostej do nóg doszedł sygnał o planowanym zjeździe niebieskim i te automatycznie przełączyły się na tryb zjazdowy czyli zmiękły i nie bardzo chciały do góry. Za to w dół zagrała piękna muzyka z małym zgrzytem w postaci małej gleby. Taka gleba spd tylko bez spd, nie zdążyłem się podeprzeć. Trzepłem się w złe kolano aż sobie kucłem i pozłorzeczyłem po czym poleciałem dalej w dół bo jeszcze trochę zabawy zostało. Tyle, idę spłodzić potwora.








  • DST 58.00km
  • Czas 03:25
  • VAVG 16.98km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 1140m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Motylem jestem

Niedziela, 28 września 2014 · dodano: 28.09.2014 | Komentarze 3

Flowerman
Fota na dziś z mojego przepastnego archiwum z okazji dnia Tęczowego Kwiatka © cremaster


Znowu bez konkretnego planu. Nigdy nie lubiłem planować, ale z nowym rowerem to już jest szaleństwo. Mam taką radochę z jazdy że nie liczy się gdzie, byle w góry :) W sumie nie chce mi się pisać bo miałem pisać przy piwku a jeszcze nie zacząłem a już kończy się :(



Koła zaprowadziła mnie na nowy zielony szlak stefowy w kierunku Przełęczy Walimskiej. Nawet przyjemna alternatywa dla niebieskiego, ale bez szaleństw. Z Przełęczy kolejny cel to Sowa w łatwy fioletowy sposób. Po drodze stwierdzam że esy floresy fantasmagorie, niewiele tu po mnie. Mnóstwo ludzi co jeszcze nie jest może tragedią, ale liczba psów luzem skutecznie mnie zdemotywowała. Na szlak ewakuacyjny wybrałem nowy zielony strefowy na Toompowej drodze ;) Dziś to były widoki :)



Nawet ukazała się Królewna


Ten zielony hmm... początek nic specjalnego, dalej to taki niebieski w wersji light. Mniejsze nachylenie, mniejsze kamienie, zdecydowanie więcej wody. Zdecydowanie, zdecydowanie. Idealne rozwiązanie na lato. Chłodzenie powietrzem na zjeździe i chlapanie wodą po nogach. Są tam też dwie duże kałuże na cała szerokość drogi. Przy pierwszej zwątpiłem jechać czy nie jechać, ślad rowerowy po dwóch stronach kałuży wskazywał że da się przejechać, ale wolałem przeprowadzić rower boczkiem. Druga była jeszcze większa i ślad roweru był tylko po jednej stronie... Najwyraźniej ktoś wjechał i utonął, podjąłem akcję ratowniczą ale że pływam doskonale tylko w wannie więc postanowiłem nie ryzykować.



Niestety zabawa kończy się dość wcześnie i trafia się na fragment autostrady, potem jeszcze kawałek czegoś mokrego i trafiamy na niebieski plac zabaw czyli to co tygryski lubią najbardziej :D Niestety znowu mnóstwo ludzi, psów i innych stworów. Jeden labladol postanowił pobiec za mną tzn. według jego właścicielki "tak tylko chciał postraszyć". Właścicielka ów na samym początku ataku zabłysnęła tekstem skierowanym do swojego psiaka "co? za motylkiem biegniesz?". Kur*a widzieliście kiedyś brodatego motyla na rowerze? Co te ludzie ćpią... Żarty żartami, ale jak przed sobą zobaczyłem jamnika po kuracji testosteronem (beagle) to odruchowo zatrzymałem się i chciałem wyciągać gaz. Całe szczęście był na smyczy, ale jak przejeżdżałem obok to wpadł w taki szał że właściciel trzymał smycz dwoma rękami i jest całkiem możliwe że psiak zadzierzgnął się od tego szarpania. Psa można wychować, jajnika nigdy.

A pod Pieszycami zaskoczenie, owce. Wyżarły wszystko co na polu rosło;) Owce na dole to znak że zaraz zima?







  • DST 72.00km
  • Czas 04:31
  • VAVG 15.94km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1575m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Tym razem nie solo, a w duecie!

Niedziela, 14 września 2014 · dodano: 16.09.2014 | Komentarze 6

Przydałoby się jakieś słowo wstępu, ale z tym mam zawsze problem więc pozwolę sobie ukraść wstęp od Emi w którym zawarła wszystko i nic już dodawać nie trzeba.

"No bo jak długo można jeździć tymi samymi szlakami, obsiadywać te same szczyty, głaskać tego samego kota i nie spotkać się???"

Wreszcie nareszcie można rzec. A to, że będzie fajnie już wiedziałem gdy w sobotę wieczorem przeszła taka ulewa, że aż kot nie mógł na to przez okno patrzeć. Niedzielny ranek też zaczął się ciekawie, okazało się że nie muszę się śpieszyć bo Lea postanowiła sobie dłużej pospać :) Ten nieplanowany nadmiar czasu został wykorzystany przez deszcz który sobie popadał żeby nie było nudno. Pogoda chciała zrobić nam jak najgorzej, a wyszło jej chyba wręcz przeciwnie. Po chwili czekania nad zalewem pojawiła się Lea i iście rekreacyjnym tempem pomkneliśmy w góry.

Jadąc do Glinna w pewnym momencie rzuciłem okiem na licznik uśmiechnąłem się sam do siebie myśląc że nawet dla mnie tempo jest spokojne, ale wolałem nie przyznawać się do tego bo wiadomo kto z naszej dwójki ma więcej watów w nogach a trasa wiedzie w nieznane bo wszystko obmyślaliśmy po drodze, no oprócz głównego celu jakim była Wielka Sowa chociaż i tu rozgorzała dyskusja którędy podjedziemy. Ten niebieski szlak to mi ciągle chodzi po głowie.

W ogóle to rozpisałem się, a przydałoby się jakieś zdjęcie może.

Emiii
  © cremaster
Jeden z nielicznych momentów gdzie widziałem Leę od przodu, bo zazwyczaj widziałem ją z drugiej strony, jeśli w ogóle widziałem ;);) Ba! Jeśli w ogóle coś widziałem bo były momenty że nie widziałem tego co pod przednim kołem przez parujące okulary.

Emiii
© cremaster

Na fioletowym szlaku mała przerwa na tankowanie. Okazało się, że z rury nie leci piwo ale i tak były powody do zadowolenia.

Przed wtajemniczeniem mnie w nie tak już tajemną drogę zrobiliśmy sobie postój na podziwianie pięknych widoków, widoczność w tym miejscu była zaskakująco dobra i nawet dawała nadzieję na słońce. Taaa....
We mgle
© cremaster

Podjazd legendarną Toompową drogą, jedzie się świetnie, a w dodatku przewodniczka wspaniale opisuje widoki których tego dnia nie było dane zobaczyć.

Na szczycie Sowy nie wyciągnąłem aparatu przez co bardzo żałuję. Nie udało się przez to uchwycić choć odrobiny rozpaczy Lei na widok zamkniętej wieży. Ale nawet najlepsze zdjęcie nie byłoby w stanie przekazać ogromu tej tragedii jaka spadła na tą małą ale wielką rowerzystkę. Czym sobie zasłużyła na tak ogromny cios? Chyba jednak niczym poważnym bo po chwili otworzyły się drzwi do tego raju i wielka tragedia zmieniła się w chyba jeszcze większą radość :D

Na szczycie robiło się coraz zimniej, także po zjedzeniu przez Leę batonika a przeze mnie banana :D postanowiliśmy pomknąć w dół. Ha, właściwie to gdzieś na początku powinienem że to był mój pierwszy raz jeżdżąc z kimś. I na zjeździe przekonałem się jak to jest zjeżdżać za kobietą. Lea napisała u siebie że zjeżdżałem jak szalony downhillowiec, Emi jak ja sobie to wczoraj w nocy przed snem przeczytałem to śmiałem się do poduszki. Ileż razy musiałem mocno hamować z powodu wiwatującego tłumu na widok mknącej po kamieniach kobiety bo mnie to oczywiście już nikt nie widział :D Ale muszę nieskromnie przyznać, że jestem zadowolony z siebie na tym zjeździe.

Po szaleńczych zjazdach czas na kolejny przystanek-Zygmuntówka. Dlaczego akurat tam? Odpowiedź jest prosta, ale jakby ktoś miał wątpliwość to podam odpowiedź. Mają tam kota! ;)
Kotek
© cremaster

Fajnie zjeżdżało się do Zygmuntówki, niestety potem trzeba było się z niej wydostać, a że podjazd był miękki to wcale nie było takie łatwe. Później było chyba jeszcze gorzej, co tu dużo mówić. Trawiasty podjazd na Zimną Polankę kompletnie mi nie wyszedł. Właściwie nie tylko trawiasty, bo ta trawa była bardzo bogato nawożona przez jakieś zwierzątka, więc zapewne to były muflony! :D

Na szczycie Lea sobie poczekała na mnie, ciekawe tylko czy ten uśmiech to był przez to że
a) wreszcie dojechałem
b) to jeszcze efekt odmienionej Zygmuntówki
c) to zwykły zaciesz bo sobie po kupach pojeździła
Emiii
© cremaster
Później to już "tylko" zjazd żółtym do Trzech Buków po przerażająco-wspaniałej nawierzchni kamienisto-liściasto-błotnistej z domieszką resztek drzewnych. Zupełnie nieznana mi trasa gdzie z podziwem patrzyłem z jaką gracją i lekkością przejeżdża to Lea. Dalsza trasa to już nic specjalnego oprócz chwili mojej nieuwagi przez którą miałem okazję skosztować błota wyrzucanego przez oponę bardziej jednak pomarańczową niż różową ;) Potem to już asfaltowy zjazd przez moje ukochane górskie zawijasy gdzie ostatecznie dałem pupy z pewnym autobusem ale może już nie będę się pogrążać :D

Powrót przez dożynki :D do Jagodnika gdzie się rozstajemy i jeszcze nawet nie zdążyłem wyjechać z Jagodnika a wyszło trochę słońca :)

Wielkie dzięki Emi za ten wypad! :) Dla mnie to było coś zupełnie nowego, odmiennego od tych samotnych podróży i to było fajne :) Do następnego oby jak najszybszego bo muszę się zrewanżować za Wielką Sowę, a i dzięki za sesję zdjęciową :D

A na koniec gratis

Łatka
Łatka © cremaster

Jeśli wracasz do domu, głaszczesz witającego Cię kota a ten od razu zaczyna się myć to znak że wyjazd był świetny a pogoda dopisała :)


A po powrocie wkręciła mi się Bieszczadzka melodia





  • DST 75.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 14.11km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Podjazdy 1615m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kalenica

Niedziela, 7 września 2014 · dodano: 07.09.2014 | Komentarze 4

Jak to mówią, kto pedałuje ten szczytuje*. Nie ma opierdzielania się, przyszedł czas na konkrety.

No dobra, przed konkretami trzeba było sobie odpocząć w ciszy i spokoju, głęboka kontemplacja na temat jak tu pięknie bez spadających bomb i przelatujących rakiet. Trzeba przyznać że pogoda była dziś wspaniała, szczególnie z rana gdy na słońcu gorąco, a w lesie przyjemny chłód i lekka wilgoć z porannych mgieł. Oby jak najwięcej takiej jesieni :)

Na pieńku brejk
Na pieńku brejk w drodze na Wielką Sowę © cremaster

Może jakieś wprawne oko zauważy drugi koszyk na bidon. W przyszłym tygodniu będzie bardziej pasujący ;)

Wszystko ładnie i pięknie. Koło 10 wylądowałem na szczycie Wielkiej Sowie, a tam... pusto. Nie było nikogo, nawet kota. Szok. Jadąc na szczyt z Przełęczy Walimskiej też nikogo nie spotkałem. Toż to nawet jak sobie przypominam w najpodlejszej pogodzie w środku tygodnia zawsze ktoś na szczycie był. Mało tego, zjeżdżając do Koziego Siodła też nikogo nie spotkałem :D No prawie, przed samym siodłem spotkałem dwóch rowerzystów. Jadąc dalej w pewnym momencie było 5:1 dla rowerzystów, jakiś grzybiarz się napatoczył. Rowery górą (Gibraltar też) :)

A po wczorajszych deszczach zjazd do siodła wyglądał mniej więcej tak. Samego początku nie fotografowałem, ale tam przy jeziorze które omija się po korzeniach przez krzaki nuciłem sobie żółtą łódź podwodną i to powinno wystarczyć za komentarz ;)
Woda wszędzie woda
Woda wszędzie woda © cremaster

Zimna woda bez wody
Ani zimna, ani woda więc muszę zainteresowanego zasmucić ;)  © cremaster

Ależ przeskoczyłem daleko, ale po drodze w sumie nic ciekawego. No może oprócz Przełęczy Jugowskiej gdzie stała znudzona młoda psina zajadająca jakieś orzeszki czy coś w tym stylu. No nic, pytam się co to ma być, a psina odpowiada że rajd, ale stwierdził że lasem nie będą jechać więc mogę dalej śmigać.

Zimna polana
Zimna Polana zresztą to widać jak tam zimno © cremaster

Z Zimnej Polany historyjka taka. Przy ławkach sobie zaparkowałem, na ławce położyłem plecak, kask, mapę i pstrykałem te foty. Po powrocie do swoich zabawek okazało się że wszystko mam w mrówkach. Telimeny nie było.

Kalenica
Killernica © cremaster

Gdzieś tam wyczytałem że Kalenica jest ciężka, zapewne to było u duetu Lea&Merlin083 bo gdzie indziej :D I jakby to powiedzieć, hmm umarłem wspinając się na Słoneczną. A na zjeździe rozpostarł się zapach palonych żywicznych klocków, nie wiem czy coś jeszcze mi tam zostało. Czyli wypad udany :) Zjazd miał być do Woliborskiej, ale bałem się że tam też będzie jakieś rajdowanie więc z Bielawskiej Polany pojechałem zielonym do czarnego i do Bielawy. Jakoś tak, bo wszędzie się pojawiły się oznaczenia Strefy MTB Sudety tylko mam jakieś obawy że te ich plakietki pojawiają się za rzadko albo co bardziej prawdopodobne ktoś sobie je "wziął". Bo jakoś pojawiają się nagle i nagle znikają. W sumie nie wiem czemu bawią się w zakładanie plakietek zamiast malować na drzewach. Malowanego nikt nie zajeb*!%, chyba że wycinka. Żeby już nie marudzić zdjęcie z jednego ze spotkać w okolicach tamtych.

Muflon
Hejka © cremaster

Żeby było więcej powodów do zazdrości, spotkałem ich dziś cztery. W tym z jednym spotkałem się za zakrętem, nie wiem kto był bardziej zaskoczony :D

I tak na koniec jeszcze dwie historie.
Pierwsza jest taka, że dziś na ciśnieniu poniżej zalecanego jechałem. Świetnie było po tym wszystkim mokrym, ale potem o tym zapomniałem i na autostradzie do Bielawy przeleciałem nad rynienką z wiadomo jakim sssssskutkiem.

Druga jest o tym że dane wyjazdu są z GPSa, licznik zmierzył dystans 10 km mniejszy. Gdzieś po drodze to zauważyłem gdy ostro zapierdzielałem a na liczniku 8km/h. Na nierównościach ten pierdzielnik na goleni tak dygocze że nie łapie magnesu na szprysze. Założenie go bliżej szprych może zakończyć się źle skoro tak lata. Zachciało się bezprzewodowego...

Kuniec


*Jak tak czytam to na nietrzeźwo to jakoś mi to dziwnie brzmi.


  • DST 63.00km
  • Czas 04:08
  • VAVG 15.24km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 1558m
  • Sprzęt Kwasożłopka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niebieskim powrót na Sowę

Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 17.08.2014 | Komentarze 2

Już nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem na Wielkiej Sowie. Jakoś było nam nie po drodze ;) Na podjazd wybrałem niebieski szlak z Przełęczy Walimskiej, nie wspinałem się jeszcze tamtędy. Fajny szlak jak się okazuje nie tylko do zjazdu. Trochę było spaceru z rowerem na plecach, tak dla sportu :D Z paru fragmentów jestem cholernie zadowolony, miejsca które wydawały mi się niezdatne do podjazdu przy odrobinie agresji okazywały się przejezdne. Cóż uczę się dopiero ile to duże koło potrafi. Pedały mi w tym nie pomagają, dosłownie czuję jak się gną pod nogami i co jakiś czas muszę dokręcać ramki bo śruby puszczają :D W przyszłym tygodniu zmiana na coś całkiem innego :)

Słit focia niebieski szlak na wielką sowę
biało-czarne na niebieskim © cremaster

Kotek
Przerywnik © cremaster

Niebieski na wielką sowę
Podjazd tak świetny, że aż słońce wyszło popatrzeć se (potem nawet pokropiło) © cremaster

Z Sowy miałem zamiar zjechać na Przełęcz Sokolą, ale wybrałem wariant do Koziego Siodła (po korzeniach ach ach) i stamtąd szalenie niebezpiecznym czarnym (takie coś wyczytałem na forumrowerowym, chodziło oto że jest tam fragment wyasfaltowanej autostrady który nagle się kończy i można się zabić, lol szacun) omijając szlak przez schroniska który w weekendy jest zapchany człowiekami. Chociaż dzisiaj sami porządni ludzie na Sowie chodzili, wiadomo kiepska pogoda. Na wcześniej wspomnianym czarnym drogę przebiegła mi łania, niestety spłoszona więc zdjęcia niet. Za jakiś miesiąc rykowisko, może znowu uda się Michała Jelonka upolować :)

Kokpit
Zima coraz bliżej © cremaster

Z Przełęczy Sokolej skoczyłem jeszcze Sokoła zaliczyć, całkiem sympatyczna górka :)

Kotow
Kotow © cremaster




Niosąc rower na plecach zgniotłem sobie banana, a mówili weź jabłka ;)




  • DST 88.00km
  • Czas 05:41
  • VAVG 15.48km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1236m
  • Sprzęt Wajperka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chełmiec

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 2

Jeśli jesteś z Wałbrzycha bądź jest coś z Tobą nie tak i lubisz to miasto to proszę opuść mojego bloga :D

Przyszedł czas na zaliczenie kolejnej góry. Góra która zawsze mnie kręciła, a nigdy nie było mi do nie po drodze. Nie bez powodu. Chełmiec zawsze mnie przyciągał, ale bliskość Wałbrzycha skutecznie mnie odpychała. Nawet niektórzy lubią mówić że na Chełmcu kradną rowery ;)

Chełmiec
Chełmiec © cremaster

Wałbrzych
Wałbrzych, kur.. © cremaster

Już od samego początku coś było nie tak. Chyba organizm zaczął się bronić przed zbliżeniem się do Wałbrzycha, bo sobota NAPEWNO nie miała żadnego wpływu na początkowe wydarzenia. A rozchodziło się o to, że przez jakieś 20 czy 30 kilometrów mój żołądek twierdził że teraz będzie pracował w drugą stronę, a na byle podjeździe była już kompleta masakra. Dodatkowo przez pierwsze 10 km drętwiały mi wszystkie członki. Taka sytuacja.

Przy okazji dodam, że dzisiaj pierwszy raz jechałem w słuchawkach. Mało tego, słuchałem sobie dupstepów. Nienawidzę tej muzyki, ale znakomicie blokuje procesy myślowe a tego mi było trzeba. No dobra, Instrumental Core jest fajny.

Kotek
Smażing © cremaster

Nie lubię jeździć przez długie wioski, więc Stare i Nowe Bogaczewice ominąłem jadąc lasem obok zamku Cisy. Tak pojechałem, że w Świebodzicach wyjechałem :D A skoro już tak wyskoczyłem to trzeba było to wykorzystać.

Zamek Książ
Zamek Książ © cremaster

Dobra, wracam do Chełmca. Podjazd początkowo zielonym ile się dało jechać, gdy zaczęła się stromizna odbiłem w lewo w jakąś dróżkę trawersującą zbocze prowadzącą do niebieskiego rowerowego. Niebieskim na szczyt, nic szczególnego, zwykła autostrada.

Ale początek zielonego był naprawdę zielony, tutejsze szlaki chyba tak już mają że zarastają...
Zielony szlak chełmiec
Zielone po kierownicę © cremaster

A w tej zieleninie chowają się głębokie koleiny. Wracając sprawdziłem głębokość jednej z takich kolein, przednie koło nie przeszło.
Potem już było lepiej, nawet świetnie ale krótko. Parę metrów takiej stromizny że podrywało przednie koło, uwielbiam! Na jednym z takich podjazdów stało się to co musiało się stać, łańcuch przeskoczył. Potem jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze parę [*]

Chełmiec
Chełmiec © cremaster

Jeszcze tylko 24 góry do Korony Gór Polskich. Wiem, wiem zamiast Chełmca powinna w koronie być Borowa, nie ja to wymyśliłem. Na Borową też się jakoś wdrapię.

Na szczycie chełmca
Na szczycie Chełmca © cremaster

Na powrót wymyśliłem żeby zjechać czerwonym rowerowym, i co?

Czerwony rowerowy chełmiec
Czerwony też zielony © cremaster

I tak nic nie przebija niebieskiego na Trójgarbie który już drzewkami zarósł.

Kawałek taki, potem fajnie. Szeroko na dwa rowery, ale z jednej strony taka stromizna że mój lęk wysokości został uruchomiony. Później to już cud, miód i tyłek nad kołem.

Czerwony rowerowy chełmiec
Miodzio © cremaster

Jak to zobaczyłem to mordka zaczęła się cieszyć, a siodełko powędrowało w dół. Baaaardzo rzadko tak robię, ale tu było tak dość stromo, wąsko i gładko że musiałem sobie dać odrobinę prawdziwej przyjemności zjazdowej. Wiadomo, crossem to sobie poszaleć nie mogę, ale już niedługo... Niżej singielek zmienił się w strumyk, ale co tam. Tyłek dalej nad kołem, rowerowy bidet.

Powrót już bez większej historii.

Kolejna zdobycz zaliczona
Lista moich górek



A na koniec opowieści nagannej treści. Pozdrawiam na drodze szosowego dziadka, a jaka jego reakcja? Ha, rzucił coś w stylu "spierdalaj kurwa". Może się mylę co do pierwszego słowa, może to było "spieprzaj" ale kurwa to tak charakterystyczne słowo że na pewno nie przesłyszało mi się. Morał z tej historii taki mógłby być taki, mimo że szosowi to rowerzyści, to jednak buraki.

Tak, uwielbiam Luxtorpedę.

Śnieżka
Śnieżka nigdzie mi nie pasowała więc dałem na koniec żeby zakończyć czymś fajnym © cremaster






  • DST 153.00km
  • Czas 07:48
  • VAVG 19.62km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 2065m
  • Sprzęt Wajperka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świdnica-Karkonosze Tour

Poniedziałek, 26 maja 2014 · dodano: 26.05.2014 | Komentarze 2

Taka tam rundka przed pracą ;) No dobra już bez żartów. To siedziało we mnie od dawna, wciąż nie byłem pewien czy dam radę. W końcu stwierdziłem że nie ma co myśleć, czas robić rzeczy wielkie (wiem, wiem, dla niektórych to jest podłogą). Czas więc zaliczyć Przełęcz Okraj! Szalony pomysł biorąc pod uwagę, że w marcu i kwietniu po 200 km zrobiłem... Jak się okazuje w praktyce liczy się tylko mocna głowa i dobra krew, reszta to tylko dodatki. Z tą krwią to chodzi o właściwe odżywianie, a nie jakiś Motoman ;)

Trasa hmmm, nic ciekawego, nic ciekawego, wreszcie Lubawka i wreszcie widzę Karkonosze. Od razu zachciało się żyć(bardziej).

Zalew Bukówka
Krótki odpoczynek nad Zalewem Bukówka z widokiem na Karkonosze © cremaster

Sam podjazd na Okraj, jakby to powiedzieć... Z mojej perspektywy jedyna jego trudność jest taka, że miałem na jego początku jakieś 80 km w nogach. Przejechany w całości na średniej tarczy, nic specjalnego. Chociaż ostatni kilometr mocno mnie wymęczył, ale nie wiem czy to przez jego trudność czy przez bliskość mety. Na 300 metrów przed końcem już prawie miałem dość, zacząłem się rozglądać do tyłu czy peleton mnie już dogania ale peletonu niet do samej mety :D

Na okraju
Pamiątkowa fotka © cremaster

Przełęcz Okraj
Przełęcz Okraj © cremaster

Mała Upa
W Polsce ściernisko, w Czechach San Francisco, heh normalka  © cremaster

Sikawka
Sikawka © cremaster

Widok spod Okraja
Widok spod Okraja © cremaster

W drodze powrotnej trochę mnie pokropił deszcz, ale nic więcej z tego nie było.

Zamek Książ
Zamek Książ © cremaster

Już na sam koniec postanowiłem odwiedzić najlepszy ddr na świecie czyli małą obwodnice Świdnicy, chyba nie tylko ja nazywam to ddrem bo pojawiło się stosowne oznakowanie prowadzące do tej drogi.

Malowidło na drodze
Na wciąż nieskończoną obwodnicę tędy © cremaster

Trochę się tam zmieniło, powstały bariery (chyba) energochłonne. Pierwszy raz takie widzę, zrobione ze stalowych lin. Nie wiem nie znam się, może to jest coś super. To co jest na poniższym zdjęciu to takie skrzyżowanie z wjazdami na pole, jak domniemam będą osobne pasy do skrętu, a nie jakby mogło się wydawać że rozminęli się ;) Chociaż kto wie patrząc na krzywizny...


"mała obwodnica" Świdnicy © cremaster

Bzdury, najważniejsze jest to, że pobiłem swój rekord dystansu i wysokości. I wcale nie powiedziałem ostatniego słowa w tym temacie. Wystarczy tego pisania, wszelkie ewentualne literówki itp to wina zimnego napoju regeneracyjnego popijanego w trakcie pisaniny.



Kategoria >800m n.p.m., 100-200


  • DST 66.00km
  • Czas 03:34
  • VAVG 18.50km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 1156m
  • Sprzęt Wajperka
  • Aktywność Jazda na rowerze

DKJU

Piątek, 23 maja 2014 · dodano: 23.05.2014 | Komentarze 0

Czyli Dzięki Kotu Już URLOP!

Właściwie to urlop miał być od poniedziałku, ale wygoniono mnie na rower od piątku. No trudno, jakoś to przeżyłem:D

Kotek
Kot z Michałkowej (Michałkotowej) © cremaster

Przez przepowiadane nocne strzelanie musiałem zmienić plany nocnej jazdy, więc wymyśliłem coś całkiem mocnego na dobry początek wypoczynku. Przełęcz Jugowska przez Sokolą. Super sprawa, nogi podawały, wiatr hulał jakby gdzieś mu się śpieszyło przez co zjazdy powolutku bo zdmuchnąć chciało. Podjeżdżając na przełęcz Sokolą miałem ogromny kryzys gdy zobaczyłem tablicę z napisem "czeskie piwa". Bo jak tu jechać gdy upał, a tam mają zimniusie echhh... jakoś jednak pojechałem dalej chłodząc się przy strumieniu na zjeździe :)

Wiewióra
Wiewióra pod Przełęczą Jugowską © cremaster

Full lampa w całych górach
Full lampa w całych górach © cremaster

Na Przełęczy Jugowskiej wpadłem na pomysł, że ominę Pieszyce niebieskim szlakiem w stronę Rościszowa.  Miało być lajtowo i w sumie było, ale najpierw na zjeździe utknąłem za dwoma motocyklami. Nie wyprzedzałem bo fajne maszyny mieli brodaci koledzy ;) Sam niebieski szlak strasznie zapatykowany  i mokry, potem koło Rościszowa zmasakrowany przez chłopców z piłami. Full lampa od kilku dni a ja cały w błocie :D

W Rościszowie rozbawił mnie widok szosowca jadącego chodnikiem bo mu kostka brukowa na drodze przeszkadzała. A kostka tam równiejsza niż niejedna asfaltowa droga w tym kraju... Mknąc z góry czuć takie pozytywne wibracje że aż przyjemnie :D


ps
nie żebym nie lubił swojej pracy czy coś